piątek, 26 listopada 2010

Kolejka gier


Zdobyłam już platynowe trofeum w "God of War" i jestem w trakcie  przechodzenia drugiej części. Potem zabiorę się za ostatnią - jedyną spolszczoną - odsłonę trylogii.

Z okazji imienin rodzinka sprezentowała mi dwie części "Assassin's Creed" oraz "Final Fantasy XIII".

Jak widać na zdjęciu, moja kumpela Świnka aprobuje nowe okazy do kolekcji :D

Chrum!

czwartek, 25 listopada 2010

Ace Attorney Investigations: Miles Edgeworth


Główny przeciwnik Phoenixa Wrighta - prokurator Miles Edgeworth - zdobył sobie tylu fanów, iż powstanie gry z nim samym w roli głównej było jedynie kwestią czasu. Tak oto dostajemy spin-off serii "Gyakuten Saiban" o tytule "Gyakuten Kenji", czyli "Ace Attorney Investigations: Miles Edgeworth".

Największą zmianą w stosunku do pierwowzoru jest... chodzenie. W przeciwieństwie do głównej serii, gdzie postrzegaliśmy wszystko z oczu tytułowego bohatera, teraz - niby w rasowej przygodówce point'n'click - poruszamy się po lokacjach, badając wszelkie dostępne zakamarki i rozmawiając z postaciami w niej przebywającymi. Wprowadziło to do rozgrywki dwie nowe opcje - "Logic", gdzie mamy za zadanie połączyć dwie informacje logicznie na coś wskazujące, oraz "Deduce", gdzie naszym zadaniem jest wykryć, co jest nie tak z przedstawionym obrazem zdarzeń (np. dwie dziury po kulach i brak tylko jednego naboju w magazynku).

Jądro rozgrywki pozostaje niezmienione - wciąż zbieramy dowody z miejsca zbrodni i przesłuchujemy świadków, by obnażać nieścisłości bądź kłamstwa w ich zeznaniach. Niestety, nie mamy już dostępu do właściwego procesu sądowego - wszystko rozgrywa się poza nim. Nie ma to żadnego wpływu na samą rozgrywkę, ale jednak odbiera nam coś z charakterystycznej atmosfery serii... Kolejne sprawy nie dążą (jak poprzednio) do wielkiego finału poprzedzonego zażartą potyczką obrońcy z oskarżycielem, a wszystko pod okiem głupowatego, lecz sprawiedliwego i sympatycznego sędziego. Pan sędzia co prawda pojawia się (tak samo jak sam budynek sądu), ale już nie nadzoruje przebiegu rozprawy (której de facto nie ma), nie zadaje idiotycznych, rozbrajających pytań i nie karze nas już za pomyłki (właściwie to chyba sami siebie karzemy...). Szkoda...

Gra (po raz kolejny w serii) nie wykorzystuje potencjału, jaki daje dotykowy ekran konsolki, a co gorsza, wciąż jest tak bezlitośnie liniowa - uznająca tylko jedną, jedyną drogę przeprowadzenia sprawy, mimo że momentami kłóci się to z logiką i zdrowym rozsądkiem: czasem naprawdę nie wiemy, za co  tak właściwie jesteśmy karani, skoro nasze argumenty są słuszne.

Obawiam się, że seria na dobre stanęła w miejscu i nikomu z twórców nie chce się już eksperymentować ani z możliwościami konsolki, ani z prowadzeniem fabuły - w pierwszej części robiło to jeszcze wrażenie, teraz już raczej nuży. Do tego wszystkiego - choć nie wiem, czy to nie tylko subiektywne wrażenie powstałe przez długie obcowanie z serią i zaznajomieniem się ze wszystkimi chwytami stosowanymi przez twórców - wydaje mi się, że ta część jest znacznie łatwiejsza niż poprzednie odsłony.

Na pocieszenie pozostaje nam fakt, że twórcy nie zniszczyli postaci Edgewortha, tak jak bezsensownie rozprawili się z Phoenixem Wrightem (w części Apollo Justice). Cieszę się, że tym razem obeszło się bez medium, duchów i magicznych klejnotów. Ale z drugiej strony seria nieco zbyt spoważniała - co się stało z tak świetnymi zagrywkami, jak przesłuchiwanie papugi, kukiełki czy klauna??? Gdzie te pamiętne zwroty akcji, jak samobójstwo w sądzie czy niemal dosłowna utrata zmysłów przez jednego z prawników (nie zdradzę nic więcej)? Pierwsze odsłony serii mieszały śmieszność z  szarpiącym nerwy dramatem, teraz jest... spokój. Po prostu tyle. I tylko tyle.

Nie jest to w żadnym razie zła gra. Ale seria skostniała i tylko udaje, że usiłuje wykonać jakiś ruch naprzód. Wielka, wielka szkoda...

Ocena: 7-/10

sobota, 20 listopada 2010

Apollo Justice: Ace Attorney



Czwarta część "Gyakuten Saiban" - cóż można o niej powiedzieć? Na początek to, co dobre - praktycznie niezmieniona rozgrywka (mały dodatek to wykrywanie tików nerwowych u świadków... - nic specjalnie ciekawego) i jak zwykle świetna oprawa.

Teraz złe rzeczy - fabuła i postacie. Twórcy uznali, że dobrze by było odświeżyć serię, dlatego też Phoenix Wright został pozbawiony odznaki adwokackiej, a jego miejsce na sali rozpraw zajął początkujący prawnik imieniem Apollo Justice (ratunku!) - z grubsza klon Phoenixa. A ponieważ Phoenix miał asystentkę, Apollo również dostaje towarzyszkę w wykrywaniu zbrodni - adoptowaną przez Phoenixa młodziutką iluzjonistkę. Najgorzej zastąpiony został jednak prokurator Edgeworth - nowym oskarżycielem jest Klavier - metroseksualny geniusz prawniczy, a zupełnie przy okazji wielka gwiazda rocka i bożyszcze tłumów (ratunku! ratunku! ratunku!). Chłopak jest irytujący, a co gorsza trudno dojrzeć w nim charyzmatycznego przeciwnika, z którym chcielibyśmy się mierzyć i którego ciosu winniśmy się obawiać. Poprzedni prokuratorzy mniej przejmowali się sprawiedliwością a bardziej żądzą starcia nas na proch - to czyniło batalie sądowe tak zajadłymi i zapadającymi w pamięć. Starcia z Klavierem praktycznie nie istnieją, cały dramatyzm opada - zamiast zajadłej wymiany argumentów i pojedynku intelektów mamy coś w rodzaju wymiany monologów. Pojawia się również sam Phoenix - odpychający w wyglądzie i zachowaniu (o wiele lepiej by było, gdyby twórcy zmienili go po prostu w rastamana - przynajmniej można by się pośmiać), ale zdaje się on tylko pogrążać całą sytuację.

Gra momentami staje się zbyt prosta i trudno się czasem oprzeć wrażeniu, że twórcy traktują gracza jak idiotę o wyjątkowo krótkiej pamięci (nie pamiętam, by w poprzednich częściach tak przytłaczała mnie ilość flashbacków i powtórzonych dialogów) i niezdolności rozwiązywania zagadek. Tak, jak część trzecia usiłowała jak najbardziej dogodzić fanom, tak ta zdaje się z nich niemal szydzić - zwroty akcji wcale nie zaskakują, postacie się mdłe i nieciekawe, a prostota zagadek i ilość przypomnień (flashbacków) to śmiech na sali.

Jeżeli seria "Gyakuten Saiban" ("Ace Attorney" lub "Phoenix Wright" poza Japonią) to dla Was nowość, nie zaczynajcie przygody od tej części! Głownie dlatego, że najważniejszą zagadką fabuły jest to, czemu Phoenix Wright doprowadził siebie do takiego a nie innego stanu i rzucił pracę - trudno się tym zaciekawić, nie znając trzech poprzednich odsłon. Do tego mdłe postacie i niezbyt porywające batalie sądowe mogą wywrzeć na Was złe wrażenie, przez co nie dacie szansy świetnym pod tym względem poprzedniczkom.


Ocena: 6=/10

wtorek, 16 listopada 2010

Phoenix Wright: Ace Attorney Trials and Tribulations


Trzecią część serii "Gyakuten Saiban" (znaną na Zachodzie jako "Phoenix Wright") śmiało można określić jako jeden wielki "fan-service", czyli grę przygotowaną specjalnie dla wiernych fanów, najeżoną smaczkami i wyczekiwanymi przez nich (choć często bezsensownymi) rozwiązaniami fabularnymi.

Fani chcieli bliżej poznać zmarłą mentorkę głównego bohatera serii - przygotowano więc rozprawę, w której to ona jest obrońcą. Fani uwielbiają prokuratora Edgewortha - dostali więc jego nieco odmłodzoną wersję, w stroju wywołującym piski żeńskiej części wielbicieli. Fani lubią jak Phoenix Wright wychodzi na idiotę - dostajemy więc młodszego Phoenixa w roli błazna. Fani chcieli w końcu, by przeciwnikiem na sali był ktoś z bolesną przeszłością, charyzmą i czymś niesamowitym - stworzono dla nich prokuratora Godota - młodego, siwowłosego, uzależnionego od kawy mężczyznę w przedziwnym kasku na głowie. Pojawiają się postacie znane z poprzednich dwóch odsłon (oskarżyciel Payne!) i ogólnie nie jest to część, od której powinno się zaczynać przygodę z serią.

Rozgrywka pozostała niezmieniona. W sumie po co naprawiać coś, co nie jest zepsute? Mimo wszystko serii przydałoby się rozbudowanie funkcji stylusa i dotykowego ekranu - zdmuchiwanie proszku daktyloskopijnego przez dmuchanie w mikrofon konsolki prezentuje się świetnie i naprawdę szkoda, że od początku serii mało jest tak twórczego korzystania z możliwości, jaką oferuje sprzęt.

Osobiście rozczarowały mnie postacie. Godot wygląda lepiej niż się prezentuje - przyznam, że momentami mnie irytował - zaś młody Phoenix to jakieś kosmiczne nieporozumienie. Nie dość, że jest błazeński aż do przesady, to jego pojawienie się na sali rozpraw nijak się ma do oświadczeń Phoenixa z pierwszej części serii, w której twierdził, że nie ma pojęcia, jak to jest stanąć na miejscu dla świadków (amnezja?).

To dobra gra, ale tylko dla tych, którzy dobrze się bawili przy dwóch poprzednich częściach.

Ocena: 7-/10

poniedziałek, 15 listopada 2010

Phoenix Wright: Ace Attorney Justice for All


Tę grę można by skwitować słowami: "ot, po prostu sequel". 

Nie jest ona ani tak dobra, ani tak zaskakująca jak część pierwsza - historie tu przedstawione są zbyt wydumane i naciągane, nie ustrzegły się też logicznych błędów i sprzeczności (aby poznać wszystkie błędy popełnione przez twórców podczas trwania całej serii, najlepiej odwiedzić fanowską stronę o nazwie "Court Records"). Zawodzą też bohaterowie: ulubieniec graczy - prokurator Edgeworth - ma  spory zamęt w sercu po dramatycznych zajściach znanych z części pierwszej (w której to przyszło mi stanąć na miejscu dla oskarżonych) przez co zostaje przez twórców odsunięty na bok, a jego miejsce zajmuje... Niemka z biczem (!). Sama rozgrywka nie uległa większym, wartym opisywania zmianom, a oprawa audiowizualna wciąż prezentuje się znakomicie.

Fani części pierwszej powinni sięgnąć i po ten tytuł - choćby po to, by doświadczyć przesłuchania świadka przez krótkofalówkę (która ma własną mimikę!). Mały plusik stawiam za postać nieśmiesznego klauna - jego pierwsze zeznanie w sądzie potrafi rozbroić!

Polecam, ale dopiero po zapoznaniu się z pierwszą odsłoną serii.

Ocena: 7+/10

piątek, 12 listopada 2010

Phoenix Wright: Ace Attorney


Przyznaję się bez bicia, że to właśnie dla tej gry nabyłam konsolkę DSLite. Nie dość bowiem, że całość należy do mojego ulubionego gatunku gier przygodowych (a obsługa stylusem zbliża ją bardzo do klasycznych point'n'click), to jeszcze wszystko rozgrywa się w sądowym świecie prawnych przepychanek. Wymarzony tytuł dla mnie.

Japoński tytuł serii - "Gyakuten Saiban" - można by przetłumaczyć jako "rozprawa sądowa z nagłymi zwrotami akcji" i rzeczywiście tytuł ten dobrze oddaje specyfikę gry. Naszym zadaniem jest wybronić klientów przed oskarżeniem o morderstwo. Przeszkadza nam w tym genialny i butny, siejący postrach prokurator, usiłujący dopiąć swego niemal za wszelką cenę, manipulujący uległym, choć dobrodusznym sędzią, który często jednak karze nas za byle co (za popełnione błędy odbiera nam jeden "wykrzyknik", coś jakby punkt życia - po utracie wszystkich przegrywamy sprawę). Nagłe zwroty akcji podczas zażartej sądowej batalii zdarzają się niemal co chwila. Gdy już, już wydaje się, że przedstawiamy sądowi oczywiste odczytanie poszlak, prokurator nagle miażdży cały nasz dotychczasowy wywód, nierzadko (podczas całej serii) obracając dowody obrony na jej własną niekorzyść.

Rozgrywka dzieli się na dwa etapy: najpierw zapoznajemy się ze sprawą zbrodni, przeszukujemy dokładnie miejscówki - jak w rasowym point'n'click - w poszukiwaniu poszlak oraz przesłuchujemy świadków i samego oskarżonego. Potem, już w sali sądowej, nasze zadanie polega na wskazaniu sprzeczności w zeznaniach zaprzysiężonych świadków i potwierdzenia tych sprzeczności dowodami, które udało nam się zebrać. Nie jest to wcale takie proste, nieraz naprawdę trudno się dopatrzyć, gdzie właściwie tkwi sprzeczność, a sędzia nie omieszka nas ukarać za każdy bezzasadny sprzeciw.

Zalety gry to wspaniała oprawa audiowizualna, wciągająca, pełna zwrotów akcji fabuła i wyraziści bohaterowie (prokurator Edgeworth to mój faworyt!).

Z wad należy wytknąć liniowość rozgrywki, która z czasem zahacza o skrajność - cała seria cierpi na syndrom jednej, jedynej ścieżki. Bywa to niestety dość uporczywe - zdarza się bowiem, że moglibyśmy wykazać coś na podstawie pewnego dowodu w sprawie, ale okazuje się, że twórcy przewidują możliwość podążenia tylko jedną ścieżką wywodu logicznego. I choć więc bywa tak, że moglibyśmy udowodnić coś na podstawie innego dowodu, zostajemy ukarani, bo wybraliśmy nie ten przedmiot, którego życzyli sobie twórcy. Jest to niesprawiedliwie i momentami doprawdy mało logiczne, ale na szczęście problem ten nie doskwiera aż tak bardzo, by zupełnie zniesmaczyć nam wciągającą i świetną rozgrywkę.

Cała seria wyróżnia się specyficznym, charakterystycznym stylem, szczególnie jeśli chodzi o projekty postaci, a także humorystycznym podejściem do tematu, które nie każdemu przypadnie do gustu. Przyznam, że trochę mnie zasmuciło włączenie do historii medium i duchów (nasz adwokat może od czasu do czasu konsultować się ze swoją zamordowaną mentorką), zaś niektóre postacie działały mi na nerwy (szczególnie przyjaciel naszego bohatera - Larry oraz jego nieznośna, dziecinna asystentka). Ale to rewelacyjna, bardzo wciągająca przygodówka. Wielbiciele klasycznych point'n'click powinni się z nią koniecznie zapoznać.

Ocena: 8/10

---
A jeśli lubisz zagadki kryminalne, przepychanki sądowe i książki, koniecznie sięgnij po kryminały E.S. Gardnera.

czwartek, 11 listopada 2010

Diamond lines


Darmowe "Diamond lines" odkryłam całkiem niedawno, ale od razu umieściłam je w czołówce mych ulubionych gier logicznych. To gra z mojego ulubionego gatunku "match3", czyli: "połącz minimum 3 jednakowe elementy, by usunąć je z planszy". W "Diamond lines" nie zamieniamy jednak sąsiednich elementów na planszy, jak to zwykle ma miejsce w tego typu produkcjach, ale swobodnie przesuwamy kolorowe kule (brylanty?) na dowolne puste pole. Przy czym musimy pamiętać, że przesunięcie kuli, które nie spowoduje utworzenia grupy minimum trzech kul jednakowego koloru, sprawi, że w kilku miejscach planszy pojawią się nowe, malutkie kule. Tych malutkich kul nie możemy przesuwać, za to miejsce, gdzie się znajdują, jest traktowane jako "wolne" - możemy więc postawić na nich naszą dużą kulę. Jeżeli nasz kolejny ruch nie spowoduje powstania minimum trzyelementowej grupy jednego koloru, małe kulki urosną i staną się pełnoprawnymi kulami, które możemy przesuwać, ale które właśnie zajęły sobą jakąś część planszy. To ważne, bo jeśli w ten sposób przybędzie nam zbyt dużo kul, tj. jeżeli nierozważnie będziemy planować przesunięcia na planszy, w końcu zabraknie nam miejsca i stracimy życie.

Do wyboru mamy trzy tryby rozgrywki: Arcade, gdzie walczymy z uciekającym coraz szybciej czasem, Puzzle, gdzie czas nas nie goni, za to poszczególne pola na planszy trzeba "odblokowywać" przez tworzenie grup określonych kolorów w określonych miejscach, a także tryb Classic, gdzie najmniejsza grupa musi zawierać 5 elementów. W każdym trybie poziom trudności zwiększa się z czasem i to zauważalnie - zwłaszcza w trybie Arcade bardzo łatwo o przegranie całej gry.

Strona audiowizualna bardzo przypadła mi do gustu. Plansze i kolorowe kule są całkiem przyjemne dla oka (w przeciwieństwie do tych z - dajmy na to - "Skarbów Atlantydy"), a dźwięki i podkład muzyczny doskonale komponują się z rozgrywką.

Muszę jednak postawić minus za błąd, który się przydarzył - otóż gra nie "widziała", że odblokowałam wszystkie pola na pewnej planszy w trybie Puzzle i musiałam rozpoczynać ją od początku. Parokrotnie też zdarzyło się, że gra - najwidoczniej na skutek błędu w kodzie - wyłączyła się, wyrzucając mnie na stronę serwisu Gametop, z której można ją pobrać (gry z tego serwisu robią to, ale zawsze dzieje się to po zakończeniu rozgrywki przez gracza).

Ocena: 8-/10

---
P.S. Ponoć "Diamond lines" to klon popularnych, blisko trzynastoletnich "Kulek". Bardzo możliwe. Niestety, nigdy w nie nie grałam, także zasady rozgrywki z "Diamond lines" to dla mnie zupełna nowość. W każdym razie bardzo się cieszę, że odkryłam tę bardzo wciągającą, odprężającą grę.

CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas - Niezbite dowody


Jeżeli lubisz serię CSI, już dawno kupiłeś tę grę.
Jeżeli nie lubisz CSI, nic Ci się w niej nie spodoba.
Jeżeli grasz w gry video nie od dziś, ten tytuł będzie dla Ciebie o wiele za prosty.
Jeżeli lubisz dobre gry, poszukaj czegoś innego.


"Niezbite dowody" różnią się od opisywanych tu wcześniej "Trzech wymiarów zbrodni" niezbyt istotnymi, w zasadzie kosmetycznymi zmianami. Gra, niestety, opiera się na tym samym silniku graficznym, co poprzedniczka, przez co poruszamy się po surowych, plastikowych miejscówkach (o ile lepiej prezentowałby się one, gdyby zabrał się za nie zespół odpowiedzialny za takie choćby "Barrow Hill"!), zmuszeni do oglądania maszkaronów typu pan Stokes (osobiście uważam, że aktor grający tę rolę powinien zaskarżyć twórców za stworzenie tak odpychającego wirtualnego modelu jego twarzy).

Rozgrywka to wciąż ta sama rutyna i monotonia, a możemy ją określić krótko jako pobranie poszlaki odpowiednim narzędziem celem umieszczenia jej w odpowiednim miejscu w laboratorium. Ot i wszystko.

Zastanawia mnie, że ta gra ma na świecie oznaczenia "15" i "16+" natomiast u nas ukazała się ze znaczkiem "12" z dodatkowym ostrzeżeniem o przemocy. Moim zdaniem właściwym oznaczeniem powinno być "16+" (taką granicę wieku miały "Trzy wymiary zbrodni"), a także dodatkowe ostrzeżenia o wulgaryzmach i wątkach seksualnych.

Moje ostrzeżenie dla rodziców - nie nabierzcie się na ten znaczek "12" - jest cała masa doskonałych gier, w których dwunastolatek może ćwiczyć intelekt, rozwiązywać zagadki (także kryminalne), cieszyć się ciekawymi, zaskakującymi historiami, a także wspaniałą oprawą audiowizualną. Nie ma żadnego powodu, by brał udział w tej surowej rutynie i monotonii, nieciekawych historiach, narażony na nasiąkanie przekleństwami, tylko po to, by porównał sobie w umownym analizatorze DNA płyny ustrojowe. Naprawdę, dwunastolatek może robić całe mnóstwo znacznie ciekawszych rzeczy niż pobieranie resztek wydzielin z wirtualnej prezerwatywy, by rozgryźć sprawę związku dwóch lesbijek z Los Angeles.

Obniżam ocenę za brak istotnych nowości w stosunku do poprzedniczki i nieadekwatny do treści znaczek "12".


Ocena: 4-/10

poniedziałek, 8 listopada 2010

Deepica


"Deepica" to darmowa gra logiczna niemal identyczna z opisywaną przeze mnie wcześniej "Golden Path". Różnice są niewielkie. Do wszystkich wad poprzedniczki (problemy z kursorem) "Deepica" dodaje nadmiar rozbłysków, które utrudniają dostrzeżenie spadających bonusowych kryształów, które musimy zbierać naszym przesuwanym w dole ekranu celowniczkiem. Grafika jest za to o wiele przyjemniejsza dla oka od tej z "Golden Path" a podkład dźwiękowy zyskał bardziej relaksacyjne brzmienie.

Bardzo przyjemny pomysł na odprężenie. Warto spróbować.

Powrót na Tajemniczą Wyspę


To niezwykle przyjemna, pięknie wykonana, choć krótka gra, prawdziwa perełka dla wielbicieli zagadek opartych na łączeniu przedmiotów - dzięki niej naprawdę mogą poczuć się jak MacGuyver w dżungli.

Grafika jest doskonała, a otoczenie bardzo przyjemne dla oka. Od strony audiowizualnej trudno się do czegokolwiek przyczepić. Przedmioty, które trzeba zebrać, nie odstają nachalnie od reszty otoczenia, co sprawia, że całość czyni całkiem realistyczne wrażenie, lecz jednocześnie zmusza nas do wytężania wzroku i drobiazgowego przeczesywania otoczenia -  łatwo coś przegapić. Ilość możliwych kombinacji potrafi czasem przytłoczyć, a strach przed nieopatrznym zmarnowaniem przedmiotu (jedzenia) nieco hamuje śmiałość w eksperymentowaniu (teoretycznie nie można się w tej grze zablokować i nie znaleźć innego wyjścia z sytuacji, ale w internecie pojawiały się głosy, że jest wręcz przeciwnie, zaś instrukcja zaleca częste zapisywanie stanu gry - ja sama znalazłam się raz w sytuacji, gdy bardzo potrzebowałam jajka, a poprzednie już zużyłam... Jajko w końcu się znalazło, ale chwila napięcia była). Można ukończyć grę, w ogóle nie wykorzystując pewnych przedmiotów i rozwiązań.

Całości, niestety, brakuje właściwego zbalansowania - jedne zagadki są zbyt proste, inne zbyt trudne. Nie jestem specjalistą od survivalu, jednak nie wydaje mi się to takie oczywiste, by wrzucać ciernie do ognia, aby zrobić z nich haczyki. Nie mam też pojęcia dlaczego główna bohaterka nie potrafiła zrobić pochodni czy łuczywa z nagromadzonych przedmiotów. Gdy oznajmiła, że jest zbyt ciemno, by wejść przez wyłom w murze, straciłam sporo czasu, usiłując jakoś poskładać dla niej pochodnię. Jestem przekonana, że ta wcale nie skomplikowana konstrukcja jest jak najbardziej do wykonania i naprawdę nie mogę się nadziwić, dlaczego twórcy nie zamieścili tej możliwej kombinacji. Dopiero całkowita rezygnacja i skupienie się na innych zagadkach wyspy pozwoliło w końcu trafić w to ciemne miejsce (czyniąc z niego wyjście, a nie wejście), ale logiki w tym nie ma za grosz. Wychodzi na to, że zbudowanie różnych rodzai baterii to dla  odciętej od cywilizacji bohaterki kaszka z mleczkiem, ale pochodnia ją przerasta.

"Powrót na Tajemniczą Wyspę" to raczej prosta (przez podpowiedzi momentami zbyt prosta) i odprężająca gra, w sam raz na leniwy dzień. Nie jest idealna ani tak długa, jak by się chciało, ale potrafi dostarczyć relaksującej rozrywki.

Na koniec ostrzeżenie dla moli książkowych - gra nie wnika bezpośrednio w fabułę słynnej powieści Verne'a, ale to, czego się z niej dowiadujemy, może skutecznie zepsuć wszelkie niespodzianki tym zainteresowanym zapoznaniem się z książką.

Ocena: 8=/10

sobota, 6 listopada 2010

CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas - 3 wymiary zbrodni


Seria gier CSI powstała z myślą o fanach serialu i właściwie tylko dla nich - podobnie jak w "Lost: Via Domus" największą atrakcją ma być zetknięcie się z postaciami znanymi ze srebrnego ekranu, usłyszenie autentycznych głosów obsady i poczucie uczestniczenia w jednym z odcinków. Fani nie kupują więc gry dla gry (z czego doskonale zdają sobie sprawę producenci), ale dla postaci i atmosfery, które pokochali, dla aktorów i wszelakich smaczków i nawiązań, które dla wiernych widzów są czytelne i przez to cieszą. Dlatego właśnie fani są z podobnych gier bardzo zadowoleni. W przeciwieństwie do wytrawnych graczy.

Strona wizualna to jazda po wybojach - czasem znana z serialu twarz wygląda dość przekonująco, czasem pojawia się prawdziwa plastykowa maszkara - tak na przemian. Da się to jakoś przetrzymać, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy mogli się bardziej postarać (jak się nie chce robić ofierze palców u stóp, to po co ubierać ją w buty odsłaniające palce??).

Rozgrywka jest bardzo liniowa i monotonna. Przeszukujemy miejsce zbrodni, znajdujemy poszlaki, które następnie badamy w laboratorium. Rzecz w tym, by nie pomylić się w wykonywaniu kolejnych czynności i nie badać wszystkiego na chybił trafił (tzn. nie porównywać naboju do włosa, ale nabój z nabojem). Jeżeli akcja nie posuwa się do przodu, znaczy, że coś przeoczyliśmy - najpewniej nie porównaliśmy wszystkich możliwych próbek DNA, zestawiając je ze sobą w odpowiedniej aparaturze. Nasze zadania sprowadzają się zatem do monotonnego, logicznego zestawiania zebranych materiałów w odpowiednim miejscu laboratorium, po uprzednim odkryciu i fachowym pobraniu ich z miejsca zbrodni. Jest jeszcze przesłuchiwanie świadków i podejrzanych, ale nasza w nim wolność ogranicza się do kolejności zadawania pytań - nie możemy zadać złego pytania ani niczego zepsuć. Czasem, gdy zdecydujemy się zadawać pytania z listy na chybił trafił, pojawią się komentarze odnoszące się do spraw, które wynikają dopiero z pytań usytuowanych wyżej na liście wyborów. W rezultacie możemy zadawać pytania w dowolnej kolejności, ale wtedy możemy liczyć na logiczne zgrzyty w wypowiedziach.

To wybitnie rzecz dla fanów, inni gracze nie znajdą w niej nic poza monotonną, schematyczną, niewymagającą rozgrywką. Jeżeli wypatrzysz gdzieś tę grę poniżej dziesięciu złotych, możesz dać jej szansę, zwłaszcza, jeśli lubisz kryminały. Ale stanowczo odradzam zakup powyżej tej kwoty. Gra nie jest tego warta.


Ocena: 5/10

piątek, 5 listopada 2010

Barrow Hill: Klątwa Kamiennego Kręgu



Jak tylko zobaczyłam fragmenty rozgrywki w jakimś programie telewizyjnym, od razu wiedziałam, że muszę kupić tę grę. Staromodne poruszanie się węzłowe (sztywne poruszanie się z punktu do punktu, niby od "planszy" do "planszy", pozbawione swobody przemieszczenia się po otoczeniu), miejscówki odtworzone z fotografii, boleśnie tanie i kłujące w oczy "animacje" w znieruchomiałym, wydającym niepokojące dźwięki świecie... Stawiam na wyobraźnię i oddziaływanie sugestywne (lepiej przekonywać o istnieniu potwora, niż zepsuć wszystko po prostu go pokazując), a poza tym mam sentyment do "oldschool'a" i opowieści z dreszczykiem, dlatego nie miałam wątpliwości, że będę się przy tej grze dobrze bawić.

I rzeczywiście dostarcza ona wybornej rozrywki - ale tylko pod warunkiem, że podchodzi się do tego z podobnym do mojego nastawieniem: z przymrużeniem oka, zgodą na archaizmy i niskobudżetowe zagrania. Nie trzeba wszak wiele, by stworzyć niepokojącą atmosferę - wystarczy ciemna noc i niespokojne odgłosy powtarzające się z głośników. Twórcy "Barrow Hill" to wiedzieli. Szkoda tylko, że historia, którą przedstawili, jest żenująco niepoważna. Nie chcę tu niczego zdradzać, ale gdybym opisała jednym zdaniem, o co właściwie się rozchodzi, pozostałoby tylko wybuchnąć śmiechem. I ja się śmiałam.

Ale też cieszyłam się jak dziecko, rozwiązując kolejne zagadki i gromadząc fakty na temat przedziwnego kamiennego kręgu. Podkreślam, że w większości wynikało to z mojego pozytywnego nastawienia i zgody na wszystko, co mi tytuł proponuje, a nie dlatego, że jest to jakaś wybitnie dobra gra.

Bo nie jest. Dałabym jej co najwyżej siódemkę, dlatego że działa, da się przejść, nie frustruje i potrafi nawet całkiem zaciekawić. Powiem tak - jeśli jesteś fanem point'n'clickowych przygodówek, nie wyobrażam sobie, byś nie zagrał w Barrow Hill. To znaczy wyobrażałabym sobie, gdyby  gra kosztowała powyżej tych dziewięciu złotych, za które ją nabyłam. Ale teraz można ją znaleźć nawet za pięć! A w takim wypadku nie ma się nad czym zastanawiać. Jak powiedział Bertrand Russell "The time you enjoy wasting is not wasted time".

Ocena: 7/10