piątek, 16 września 2011

Driver San Francisco



Niniejszą recenzję przygotował Psycho-Mantis.

Seria „Driver” zadebiutowała jeszcze na konsoli PSX jako prekursor wszelkich gangsterskich „ścigałek” z otoczeniem 3D. Gra posiadała świetną fabułę, dobrą grafikę i niesamowity gameplay, nic dziwnego, iż szybko zyskała popularność i uznanie graczy. 

Niestety, poza równie dobrą częścią drugą, wszelkie pozostałe były bardzo przeciętne, a uniwersum popadło w niełaskę. Oto dlaczego zapowiedzi nowej odsłony nie wzbudziły entuzjazmu w szeregach graczy. Sytuacji nie poprawiał wynalazek zwany „shift”, czyli możliwość natychmiastowego przenoszenia się do dowolnie wybranego pojazdu w locie. Ponieważ seria zawsze utożsamiała się z realistyczną i wyjątkowo wymagającą  rozgrywką, wielu graczy, słysząc o takich pomysłach, skreśliła nowy tytuł ze swej prywatnej listy życzeń.

Twórcy postanowili totalnie odnowić swoje dzieło i powrócić do korzeni. „Driver San Francisco” całymi garściami czerpie zatem ze swojego prekursora – świetnej części pierwszej. Pierwszym krokiem było złagodzenie poziomu trudności - w pierwszym „Driverze” wielu graczy nawet nie dotarło do pierwszej misji (!), gdyż próba wyczynowa na parkingu, który stanowił swego rodzaju tutorial, była wręcz mordercza. Późniejsze części także nie rozpieszczały fanów - finałowe misje „Drivera 2" w Rio, czy pościg po Stambule w „Driv3rze” stanowiły koszmar, który może śnić się po nocach.

Rozgrywka fabularna nie jest zbyt wymagająca: każdy epizod składa się z dwóch misji oraz kilku questów pobocznych, które musimy wykonać, by odblokować dalszy postęp w grze. Same zadania nie są szczególnie trudne. Wróciły także dobrze znane nam wyzwania, jak wystraszenie instruktora, dojechanie do szpitala tak, by utrzymać wymagane tętno pacjenta, szaleńcze ucieczki przed policją, obrona furgonetki przed bandytami i wyjątkowo klimatyczne wyścigi.

Warstwa fabularna jest bardzo ciekawa. By nie zdradzić zbyt wiele, powiem tylko, że akcja rozpoczyna się w głowie głównego bohatera, Tannera, pogrążonego w śpiączce, dzięki czemu w paru misjach będziemy się mierzyć... z jego własnym umysłem! Na skończenie wątku głównego potrzeba około 10 godzin, co jest rewelacyjnym wynikiem jak na dzisiejsze standardy. Ponadto do dyspozycji oddano nam wiele dodatkowych zadań (Próby, Wyzwania, Akcje), co znacząco wydłuża rozgrywkę.

Próby polegają na wykonaniu określonej sztuczki w określonym czasie. Skok pięcioma samochodami z lawety, drift  na kilka metrów, hamowanie na ręcznym, karkołomny  przejazd przez miasto, wykonanie wszelkich piruetów, przejeżdżanie pod naczepami i tak dalej.

Wyzwania to mini questy w dużej mierze opierające się na powtarzaniu tego, co wykonywaliśmy podczas zadań fabularnych, np. rozbicie jakiegoś wozu, albo ścigających się samochodów, ucieczka przed policją, obrona wyznaczonego punktu, przejazd na czas, klasyczny wyścig po punktach, niszczenie bramek. Dostajemy je w nowej odsłonie z rosnącym poziomem trudności.

Akcje to zdecydowanie najciekawszy element. Odblokowujemy je przechodząc grę lub zbierając ikonki po ulicach, a dają nam one dostęp do takich atrakcji jak przykładowa ucieczka z prezydentem inspirowana ostatnią misją z oryginalnego „Drivera”, pościgi, w których poczujemy się jak w filmach z lat 70’. Na ulicach będą tylko starsze samochody, a my mamy za zadanie staroszkolną metodą ataków na zakrętach  unieszkodliwić uciekający samochód. Całej akcji towarzyszy ziarnisty filtr dający złudzenie starego filmu. Zresztą filmowych nawiązań do takich tytułów jak „Starsky&Hutch”,  „Vanishing Point” czy „Dukes of Hazard” jest więcej. Powróci także nieśmiertelny parking z pierwszej części gry, na którym możemy się zmierzyć z przeszłością i pokazać, kto tu jest mistrzem kierownicy.

Odnośnie budzącego największe emocje „shiftu”: ten patent to po prostu strzał w dziesiątkę! Tego jeszcze w grach nie było, a zadania, które polegają na ciągłej zmianie pojazdów podczas jazdy dostarczają sporo frajdy. Dodatkiem do tej umiejętności jest specjalny pasek ładowania, dzięki któremu możemy jechać szybciej lub, chwilę go przytrzymując, możemy staranować pojazd przed nami. Te „moce” możemy rozbudowywać wraz z postępami w grze i za zdobywane punkty „siły woli” dokupować kolejne upgrade’y. Za te same punkty możemy kupować także pojazdy, których jest 140 i wszystkie są licencjonowane!

Sam model jazdy żywcem zaczerpnięty jest z pierwszej części: bujające się samochody na miękkim zawieszeniu, jazda na wysokich obrotach, wieczny drift w zakrętach, nawet przechodnie zachowują się identycznie jak w pierwszej części - nie da się nikogo rozjechać.  Piesi popisują się niesamowitym refleksem i zawsze uciekną spod maski.

Natomiast to, co mi się nie podoba, to problemy z prowadzeniem auta. Często podczas driftu wystarczy musnąć jakiś obiekt, by auto stanęło w poprzek drogi, zdarza się też, że przy dużej prędkości na jakimś niewidocznym obiekcie podskoczymy, po czym pojazd odbije się na resorach od ziemi i wywróci na dach.

Problemem bywają też stłuczki: auto niemal dosłownie przykleja się do innego pojazdu albo ściany, jakbyśmy nie kręcili nie można się go pozbyć, trzeba niemal się zatrzymać, a najlepiej odjechać na wstecznym, by się odczepić od samochodu w który uderzyliśmy. Jednak najbardziej irytującym zjawiskiem jest totalnie kuriozalnie zachowujący się ruch uliczny. Samochody skręcają ze środkowego pasa, a gdy po kolizji staniemy na środku drogi spokojnie jeszcze kilka aut w nas przywali, w tym to auto, które sforsowaliśmy. Słowem - po każdej stłuczce samochody próbują wręcz uciekać, taranując wszystko i wszystkich!

Największą bolączką są jednak samochody wyjeżdżające z boku: widzimy taki przed sobą, mógłby spokojnie  przejechać, bo jesteśmy daleko od niego, ale - nie wiedzieć czemu - nagle staje on dokładnie na naszej trasie. Czasem da się go ominąć, ale często zatrzymuje się on dokładnie w poprzek, blokując wjazd do uliczki, w którą musimy wjechać tak, że nie da się uniknąć  kolizji. Jest to zjawisko notoryczne i niezwykle denerwujące.

Także zachowanie rywali pozostawia czasami sporo do życzenia: każda stłuczka mocno nas opóźnia, a czasami unieruchamia poprzez obrót samochodu, natomiast rywale zachowują się jak czołgi – wszystko taranują, spychają na boki i prą przed siebie bez przeszkód. Wymanewrować można ich tylko na ścianę, bo na inny samochód niewiele da,  chyba, że wpadną na co najmniej ciężarówkę. Kolejnym problemem są pojawiające się nieraz postacie rozmawiających osób, które kompletnie zasłaniają górną połowę ekranu, a tu czas leci w misji i po omacku niemal trzeba jechać!

W grze spotkamy też pościgi policyjne: często jesteśmy świadkami takowego, do którego możemy się włączyć zarówno jako stróż prawa, jak i uciekający. Możemy też wsiąść do radiowozu i rozpocząć pościg, lub uderzyć w radiowóz i tym samym stać się uciekinierem. Często pościg, w którym nie bierzemy udziału, pojawia się blisko nas i - niestety – potrafi być to uciążliwe, zwłaszcza, gdy jesteśmy taranowani w ciasnej uliczce. Do tego dochodzi respawn przeciwników, który też potrafi napsuć krwi. Nieraz odbywa się on dosłownie na naszych oczach. Często zdarza się, że już prawie uciekliśmy wrogom i nagle dosłownie znikąd pojawiają się radiowozy.

Oprawa audio jest przyjemna: mamy tu klimatyczną muzykę lat 70 oraz bardzo dobre dźwięki aut i środowiska.  Na wyróżnienie zasługują polskie napisy zawarte w grze. Warto słuchać też rozmów pasażerów w autach, do których się przenosimy - bywają naprawdę zabawne.

Graficznie samochody prezentują się doskonale, to samo można powiedzieć o modelach postaci. Miasto jest lekko nijakie i mimo, iż duże, to w sumie monotonne. Pustki przydaje pomarańczowa aura słońca i - nie wiedzieć czemu - brak zmiany pogody czy pory dnia.

Multiplayer określić można by krótko mianem „party games”. Mamy tu sporo trybów takich jak: ucieczki przed policją, sztafeta, klasyczne wyścigi, z wykorzystaniem mocy shiftu, ataki na bazę, berek, jazda śladami pojazdu wiodącego, jazda przez bramki, capture the flag. Po prostu bajka! Zabawa jest fajna, tryby bardzo dobre, a jednak brakuje w tym wszystkim takiego ostatecznego szlifu. Nie wiedzieć czemu -  większa część trybów funkcjonuje parami, np berek i jazda szlakiem są parą i gramy raz to, raz to. Dodatkowo przed każdą grą są eliminacje dające wygranemu lepsze miejsce startowe i dłuższy pasek mocy. Problemy są dwa: te eliminacje to raptem trzy konkurencje które szybko zaczynają nudzić, a pasek mocy o ponad połowę dłuższy, a czasami nawet o 100%, daje w niektórych trybach tak dużą przewagę, że właściwie trudno z liderem już wygrać. Bardzo widoczne jest to w trybie jazdy przez bramki, gdzie lider na pierwszych metrach tak odskakuje, że nie ma siły, by go dogonić i w późniejszym dorobku punktowym przeskoczyć. Do dyspozycji graczy oddano także coś na kształt pioruna, którym razić możemy innych graczy – jest to całkiem zabawne i w sumie nie daje większej przewagi podczas gry, gdyż trafienie nim nie jest takie proste, a czas, w którym celujemy, powoduje, że peleton dalej nam ucieka. Szkoda, że gracze czasem nadużywają tego, wyżywając się przy pomocy piorunów na tych, którzy srodze ich wyprzedzili.

Ogólnie multiplayer jest udany: sporo trybów jest naprawdę świetnych, ale powtarzające się błędy – choćby z ruchem ulicznym – trochę zniechęcają. Gdyby włożyć tryby gry i sam „shift” do silnika i mechaniki „Burnouta” z  jego lajtową otoczką, gdzie ślizgamy się po bandach, a całość jest orgią gięcia blachy wraz z doskonałym systemem meczy, mielibyśmy grę idealną.

Podsumowując – „Driver San Francisco” to zdecydowanie największe zaskoczenie tego roku: tytuł, który przywraca wreszcie świetną serię „Driver” do formy; gra udana, z doskonałymi pomysłami, klimatem, świetnymi pościgami, choć potrafiąca napsuć krwi. Miała potencjał na maksymalną notę, ale - niestety - zabrakło dopracowania. Oby następny „Driver” okazał się lepszy, bo krok w dobrą stronę został uczyniony.  Polecam!

Plusy:
- klimat
- nawiązania do jedynki.
- model jazdy
- muzyka
- długość rozgrywki single
- fabuła
- shift
- polskie napisy
- tryby muli
- masa licencjonowanych pojazdów
- humor
- grafika

Minusy:
- przypadkowe problemy z otoczeniem
- dziwnie zachowujący się ruch uliczny
- monotonia miasta
- brak dynamicznej pogody
- czasami przesłaniające obraz postacie
- multiplayer mógłby mieć lepiej rozwiązywany system meczy
- wszystko taranujący przeciwnicy
- pojawiający się znikąd wrogowie

Ocena: 7+/10

piątek, 9 września 2011

Resistance 3


Niniejszą recenzję przygotował Psycho-Mantis.


Seria „Resistance” to jeden z flagowych tytułów Sony na konsolę PlayStation 3. Gra posiada fantastyczne uniwersum, a niezwykle ciekawa i wciągająca fabuła w połączeniu z wyśmienitym designem przeciwników, różnorodnością misji i środowisk, które zwiedziliśmy, a także fantastycznym arsenałem broni,  spowodowała, iż poprzednie części zostały przyjęte niezwykle ciepło. Przed twórcami trzeciej już odsłony stało zatem trudne zadanie sprostania oczekiwaniom fanów, by gra ciągle zaskakiwała świeżością. Jak sobie poradzili?

Seria stoi trybem single player. Ostatnia cześć zostawiła nas z mocnym zakończeniem w postaci śmierci głównego bohatera, Nathana Hale’a, który to nie mógł się już dłużej opierać infekcji spowodowanej wirusem chimer – głównych wrogów Ziemian. Śmierć Hale’a przyczyniła się do powstania szczepionki, niemniej sprawca jego śmierci, Joseph Cappelli, okryty hańbą po zabiciu bohatera został wyrzucony z S.R.P.A.. To właśnie jego losami pokieruje gracz.

Po czterech kolejnych latach ludzkość ostatecznie przegrała: 90% populacji nie żyje albo została zmieniona w Chimery. Wróg pragnie przypieczętować zwycięstwo, ścierając resztkę stawiających opór ludzi. Jednocześnie rozpoczął ochładzanie klimatu, by przygotować planetę do kolonizacji.

Niestety, wątek fabularny nie jest nam już przedstawiany w formie narracji podsumowującej kolejne zdarzenia – sami musimy dowiadywać się wszystkiego, zbierając dokumenty i notatki. Charakterystyczny klimat serii nieco na tym ucierpiał.

Podczas naszej krucjaty rozlewania posoki chimer zwiedzimy kawałek Ameryki, będziemy świadkami rozpaczliwej walki o przetrwanie, wykorzystamy kilka pojazdów, jak pociąg czy łódź... Lokacje, jakie odwiedzimy, są świetnie zaprojektowane i bardzo różnorodne (jeśli komuś podobało się kultowe Ravenholm z „Half-Life 2”, to będzie wniebowzięty).  Nie mogę powiedzieć zbyt wiele, by nie zepsuć zabawy, ale nie zabraknie nam atrakcji: tempo rozgrywki, jak i rozmaitość zdarzeń (m.in. nowi przeciwnicy i bossowie) gwarantują około 8. godzin intensywnej zabawy na najwyższym poziomie, co jest doskonałym wynikiem. Co ważniejsze - grę możemy przejść w kooperacji! Tak, tak, zarówno na kanapie i dzielonym TV, jak i online z przyjaciółmi! Wielkie brawa za tę opcję!

Warto nadmienić także, że jest to pierwsza gra od Sony, która wymaga posiadania „online pass” (jednorazowe kody dające dostęp do wszystkich funkcji danej gry – dop. Pisarka), które to dorzucane jest do pudełka z nową grą. Gdyby zatem ktoś kupił grę z drugiej ręki, będzie potrzebował przepustki online, do nabycia na PSN za 36zł.
Tytuł ten wykorzystuje także zestaw MOVE – można więc pobawić się Sharp Shooterem.

Do dyspozycji mamy bardzo szeroki arsenał broni w tym dobrze już znane pukawki, ale także całkiem nowe, jak „mutator” który jest po prostu perełką, czy (po raz pierwszy) broń biała w postaci wielkiego młota. Powróciło też koło wyboru rynsztunku, a główny bohater nosi pełną kieszeń oręża, co jest świetnym rozwiązaniem! Wcale nie potrzeba ograniczenia do dwóch broni, ogranicznikiem pozostaje i tak wieczny niedobór amunicji. Każdą broń możemy dodatkowo trzykrotnie levelować – system ten żywcem zapożyczony jest z serii „Ratchet &Clank”, gdzie punkty broni nabijają się poprzez jej używanie: w ten sposób odblokowujemy nowe potężniejsze funkcje każdej spluwy.

Graficznie jest lekko nierówno: niektóre tekstury przedmiotów nieco odstają, zwłaszcza na początku rozgrywki rzuca się to w oczy, ale są to drobiazgi – ogólny design otoczenia jest rewelacyjny. Skrótowo rzecz ujmując, jest bardzo dobrze, gra prezentuje się więcej niż ładnie i w biegu nie ma na co narzekać. Można by rzec, że podobnie jak w poprzednich częściach, im dalej, tym gra robi się ładniejsza. Modele chimer są doskonałe, zwłaszcza w walce wręcz widać kunszt ich wykonania: chwile w których odnoszą obrażenia, a części czy rury od prętów chłodzących z ich pleców latają w powietrzu są niezwykle efektowne. SI przeciwników też niczego zarzucić nie można: chowają się dość skutecznie, cały czas szukając osłony, atakują grupami i zachodzą z kilku stron jednocześnie.

Do strony audio nie można mieć zastrzeżeń:  bronie terkoczą, chimery parskają, muzyka gra. Słowem – jest to bardzo dopracowany element, do którego zaliczyć należy pełną polską lokalizację gry: głosy są nieźle dobrane, a grę aktorów można uznać za znośną. Na wyróżnienie zasługuje dr. Malikov, ale i większość postaci drugoplanowych wypada doskonale. Zdarzają się dość sztywne dialogi w których można odczuć czytanie z kartki, ale to incydentalne zdarzenia, a całość zaliczyć można na plus. Wielki szacun dla Sony Polska za konsekwentne polonizacje – z gry na grę jest coraz lepiej i spokojnie można już dziś powiedzieć, ze polska wersja nie ustępuje  pierwotnej. 

Dwa słowa o multiplayerze: tryb ten w poprzedniej odsłonie podobał mi się średnio, moim zdaniem było zbyt wielu graczy (nawet 60), co powodowało chaos i wieczne obrzucanie się granatami (choć przyznaję, że zabicie nawet 17 graczy jednym granatem dawało satysfakcję). Problemem była też optymalizacja niektórych broni ( np. Wratha, który posiadał tarczę -  w dobrych rękach broń ta praktycznie zapewniała nieśmiertelność). Na szczęście twórcy wyciągnęli słuszne wnioski: balans broni prezentuje się teraz wyśmienicie, dodatkowe umiejętności umilają zabawę i nie dodają aż tak wielkiej przewagi (trzeba umieć je wykorzystywać, by przechylić szalę na swoją korzyść). Nowy podział broni i umiejętności spisuje się świetnie, za zdobywane punkty możemy odblokowywać nowe bronie i ulepszenia, a za zdobyte kredyty, które otrzymujemy za odznaczenia, kupować nowe skórki postaci i tytuły. Podstawą jest rozgrywka w 16 osób. Mapy są znakomicie zaprojektowane, a tempo nadal jest intensywne: nie ma mowy  o staniu w miejscu, trzeba być cały czas w ruchu!


Do dyspozycji mamy kilkanaście trybów rozgrywki, standardowo:  Deathmach, Team Deathmach, zajmowanie punktów, zdobywanie baz, wykonywanie zadań, czy Capture the flag. Jest co robić. Właściwie jedyną łyżką dziegciu jest wyszukiwarka gry, która wrzuca nas do wskazanego trybu bez możliwości wybrania strony czy mapy. Jest to niezwykle frustrujące, gdyż tym sposobem możemy dołączyć do meczu, w którym mapa nam nie pasuje, a po wyjściu zapewne trafimy w to samo miejsce jeszcze kilka razy, zanim gra wynajdzie inny serwer. Niestety, ostatnimi czasy coraz więcej gier oferuje taką wyszukiwarkę. Gdyby chociaż był jakiś filtr map, których nie chcemy rozgrywać, jak w Killzone3. Niestety! Szkoda też, że nie ma już trybu Competitive, w którym to gracze mieli do wykonania szereg zadań, a chimerami sterowała konsola. Moim zdaniem był to bardzo udany tryb.

Mimo kilku braków i niedoskonałości gra jest po prostu wyborna, zarówno single jak i multi jest dopracowane i zapewni wiele godzin świetnej zabawy. Zdecydowanie jest to mocne rozpoczęcie jesiennego wysypu gier i warto sięgnąć właśnie po „Resistance 3” tu i teraz, by cieszyć się kawałkiem naprawdę solidnego fps’a!

Plusy:
+ fabuła
+ różnorodność
+ przeciwnicy
+ bronie
+ pełna polska wersja
+ audio
+ kooperacja
+ online
+ grafika

Minusy:
- wyszukiwarka meczy online
- brak trybu Competitive
- brak wprowadzania gracza w fabułę przy pomocy wstawek z narratorem

 Ocena: 9/10

wtorek, 6 września 2011

Murder in New York



„Murder in New York” to darmowa gra z gatunku „hidden object”, czyli oferująca nam zabawę w znajdowanie ukrytych przedmiotów. Bardzo polecam wypróbowywanie gier tego typu, gdyż ćwiczą one spostrzegawczość, a dodatkowo pomagają nam poznać angielskie słówka.

Ponieważ gra opowiada historię pewnego policyjnego śledztwa, między szukaniem przedmiotów będziemy wyjmować pocisk ze ściany czy fotografować pamiętnik ofiary w laboratorium bądź też rozwiązywać prościutkie zagadki polegające na ułożeniu banalnej układanki czy poskładaniu porwanej kartki – to takie małe przerywniki między kolejnymi planszami.

Samo szukanie ukrytych przedmiotów nie nastręcza większych trudności, acz należy się twórcom pochwała za ładne, niezbyt udziwnione (jak czasami zdarza się w grach tego typu) wtapianie ich w tło i ogólną kompozycję przedstawionego świata -  kolorowe miejscówki cieszą oko i muszę przyznać, że pod tym względem jest to chyba najładniejsza z darmowych pozycji gatunku, z którymi dotąd się zetknęłam.

„Murder...” to banalna (nie ma limitu czasu, nie ma kar za błędy), bezstresowa, lecz wciągająca gra - jedna z tych, które przyprawiają o syndrom "jeszcze jednej planszy". A że jest za darmo, polecam każdemu sprawdzić na niej swój zmysł obserwacyjny.

Ocena: 8/10