wtorek, 16 października 2012

Testament Sherlocka Holmesa



Trzy poprzednie gry traktujące o przygodach Sherlocka Holmesa, w które dane było mi zagrać, nie były może arcydziełami gatunku, ale prezentowały chyba najlepsze przedstawienie Doyle’owskich bohaterów jeśli idzie o media w ogóle, a do tego miały swój specyficzny urok tworzony dzięki ogólnemu nastrojowi tajemnic i intryg, staroszkolnym rozwiązaniom charakterystycznym dla przygodówek „point’n’click” oraz parze doskonale dobranych aktorów, którzy wcielali się Holmesa i Watsona. Dlatego bardzo ucieszyło mnie ukazanie się nowej odsłony serii ze stajni Frogware.

„Testament Sherlocka Holmesa” prezentuje się dość biednie w porównaniu z większością gier wydanych na PS3. Już początkowa animacja dość paskudnie wykonanych dzieci bawiących się na strychu nie może budzić pozytywnych wrażeń. Brzydkie „zgrzyty” w tle w postaci kłujących oczy szczelin między teksturami czy wywracające się na „drugą stronę” elementy otoczenia (co zdarza się nawet podczas filmików!), choć nie są nagminne, psują odbiór całości. Nie da się ukryć, że animacja rwie się, a postaciom brakuje tak i urody, jak i optymalnej dozy realizmu (zwłaszcza przy poruszaniu się).

Tak, jak w przypadku poprzednich odsłon przygód detektywa z Baker Street, poruszamy się po sztywnym, surowym świecie przypominającym prostą dioramę. Rozumiem, że studio miało – jak zwykle – ograniczony budżet, ale nie rozumiem pewnych idiotycznych rozwiązań, które potęgują niemiłe wrażenie powrotu do sztucznego i sterylnego środowiska. Można bowiem przeżyć to, że dzielnicę Whitechapel zamieszkują klony zaledwie kilku osobników. Ale po co dawać dwóm stojącym praktycznie obok siebie chłopcom identyczną kwestię, która jest ni mniej, ni więcej odtworzeniem tego samego nagrania audio? Jeśli już musimy mieć miasteczko klonów, sensowniejsze byłoby uciszyć większość z nich. Niby mały detal, ale rezultat byłby lepszy.

Grafika i animacja ogólnie prezentują się znośnie – podobnie jest z muzyką: choć do znudzenia powtarza się motyw znany z – o ile mnie pamięć nie zwodzi – „Przebudzenia”, to nie jest ona już tak nachalna i irytująca jak w części poświęconej zmaganiom z Lupinem. Wytknąć za to należy źle ucięte kwestie dialogowe, które po prostu rwą się od czasu do czasu na końcu wypowiedzi, czy też fakt, że momentami brak jest synchronizacji obrazu i dźwięku. Zignorowano też pojawiający się w poprzednich odsłonach problem postaci, która podąża za nami, a która może nas przyblokować (w „Testamencie...” z powodu niemożliwego do wyminięcia Holmesa, który zablokował mnie w pokoju, musiałam wgrać wcześniejszy stan gry!).

Do dyspozycji mamy widok z trzeciej lub pierwszej osoby. Przyznam, że patrząc, jak nieporadnie porusza się sztywna postać detektywa, od razu przełączyłam się na widok z pierwszej osoby, co wszystkim szczerze doradzam. W całej serii problemem było dla mnie nie odnalezienie „hotspotów”, czyli punktów, które można zbadać (lub na nie zadziałać), lecz takie ustawienie się względem nich, by te punkty możliwej interakcji aktywować. Z wielkim żalem stwierdzam, że i tym razem problem pozostał nierozwiązany – bardzo łatwo coś przegapić, nawet jeśli przechodzimy bardzo blisko przedmiotu czy miejsca, jeżeli nie „załapiemy” odpowiedniego kąta. Nagminne wciskanie przycisku L2 (ujawniającego „hotspoty”) w ciemniejszych miejscach (jedno z nich było stanowczo zbyt ciemne!) staje się koniecznością (na szczęście, pozwala to zarazem zdobyć dwa trofiki).

Ku mojemu zdziwieniu, w recenzjach gry dość często pojawia się stwierdzenie, że zagadki są zbyt trudne. Osobiście uważam, że dla fanów przygodówek serwowane przez twórców łamigłówki okażą się dość proste, jeśli nie banalne. Innych ucieszy opcja „skip”, która pozwala po prostu ominąć daną zagadkę. Ogromnie żałuję, że w "Testamencie..." tak mało było elementów związanych bezpośrednio z samym śledztwem – tj. ustalania przebiegu wydarzeń i wyciągania wniosków na tzw. tablicy dedukcyjnej – po „Sherlock Holmes kontra Kuba Rozpruwacz” liczyłam na przyszłe rozwinięcie tego elementu rozgrywki.

Fabuła jest... dość bzdurna i pozostawiająca wiele nieścisłości (np. dlaczego Watson ni z tego, ni z owego, bez żadnego wyjaśnienia idzie w pewne miejsce?). Ale – przyznajmy to – scenariusze kreślone przez samego Doyle’a też mogą czasami budzić jedynie uśmieszek zmieszania (że niby jakim sekretnym chwytem pokonałeś Moriarty’ego, Holmesie?). Jednak opowieść, w której słynny detektyw-doradca, zaczyna zachowywać się na tyle dziwnie, że traci zaufanie samego Watsona, potrafi wciągnąć i oderwać nas od świata na te parę godzin. Cieszy mnie, że bohaterowie – jak już wspomniałam – dość wiernie odzwierciedlają swe literackie pierwowzory: Watson jest dżentelmenem w każdym calu, zaś Holmes to stary, skupiony niemal wyłącznie na sobie kawaler, chodzący własnymi ścieżkami (tak, tak, fani hollywoodzkich produkcji – w prawdziwym Holmesie nie ma miejsca na nudną i banalną erotykę niskich lotów, a kobiety nie rzucają się detektywowi na szyję, on sam zaś nie jest bawidamkiem wywijającym spluwą – tutaj mamy dość samotnego egocentryka, zafascynowanego faktem różnic istniejących w próbkach ziemi pobranych z oddalonych od siebie miejsc).

Muszę wspomnieć również o polskim tłumaczeniu (wersja kinowa), które... prezentuje się dość miernie. Nietrudno zgadnąć, że tłumacz tłumaczył z kartki, nie orientując się dobrze w sytuacji. Stąd gracz może się zdziwić, jak ma usunąć – jak każe mu polski tekst - metalową płytę za pomocą ręcznika („clean out”). Tłumacz nie orientuje się również w uniwersum Holmesa, twierdząc, że ten wyraża się o Irene Adler jako o „tej jedynej”, podczas gdy „the woman” powinno być przetłumaczone jako „ta kobieta” (kto czytał Doyle’a, ten wie, że jedyny powód, dla którego Holmes w jakikolwiek sposób interesuje się ową damą, to fakt, że jest ona jedynym przestępcą, który wystrychnął detektywa na dudka).

Uczciwie rzecz ujmując, tytuł technicznie zasługuje na piątkę. Ale – jako miłośniczka przygodówek – przyznaję, że mimo paru niedogodności, grało mi się całkiem przyjemnie, a seria wciąż zachowuje swój urok.

Ocena: 6-/10


Plusy:
+ staroszkolne rozwiązania przygodówkowe
+ Holmes, Watson i ogólny nastrój gry

Minusy:
- technicznie poniżej przeciętnej, rwące się animacja i grafika
- zagadki mogłyby być ciekawsze, zbyt mało faktycznego śledztwa i dedukcji


poniedziałek, 15 października 2012

Saint's Row - The Third


Notkę przygotował Psycho-Mantis.

Najnowsza część Saint’s Row - „The Third”, wbrew pozorom, nie jest kolejnym bezmyślnym klonem GTA. Otwarty świat z wielkim miastem, bronią i całą gangsterską brutalnością podlany został sosem totalnego absurdu. O dziwo – stanowi to zaletę tytułu!

Gra jest nietuzinkowa już od początku - sam edytor postaci dostarcza masę zabawy i śmiechu, jest bardzo rozbudowany i pozwala wykreować choćby pakera w sukience, człowieka puszkę, ale i bardziej egzotycznie: kosmitę, czy wszelkiej maści dziwolągi pokroju Hulka. (Warto przejrzeć twory innych graczy prezentowane na stronie gry.) Możemy także rozbudowywać swój gang, zmieniać wygląd jego członków, umiejętności, arsenał, samochody. Twórcy pokusili się o prosty system rozwoju niczym w grze RPG, gdzie możemy poprawiać wiele statystyk naszej postaci, jak choćby zmniejszać obrażenia, czy zwiększać siłę i stan zdrowia (do dyspozycji mamy również niemały arsenał broni, który możemy rozbudowywać i ulepszać). Fabuła jest prosta jak budowa cepa i stwarza jedynie tło dla dalszych poczynań gracza - sedno gry stanowi nieskrępowana zabawa. Na swej drodze spotkamy niezwykle wyraziste postaci, jak choćby gigantycznego golasa, alfonsa mówiącego jedynie przez syntezator mowy czy zapaśnika w masce. Zaskakują pomysłowością również misje: pościg na rykszach, odbicie kontenera pełnego prostytutek, strzelanina przy pomocy fioletowego śmigłowca Hind-D, czy odparcie ataku zabójczych striptizerek tudzież krwiożerczych zombie. Są też poboczne zadania, w których np. rzucamy się pod koła samochodów, by wyłudzić odszkodowania, siejemy chaos czołgiem (który, tak na marginesie, jest genialne zrobiony, a zwłaszcza sposób w jaki miażdży inne pojazdy), ścigamy się płonącym quadem, który wszystko, czego dotkniemy, natychmiast detonuje, czy w końcu mordujemy maskotki sponsorów w telewizyjnym show. Sposoby walki wręcz również budzą uśmiech na twarzy: jest choćby wskakiwanie do samochodu przez przednia szybę, czy uderzanie głową przechodnia o chodnik z jednoczesnym pozowaniem.

Gra jest dosyć brutalna i wulgarna, ma sporo mocnych dowcipów, aczkolwiek nie sięgają one dna - nie ma rasistowskich czy antyreligijnych uwag, przez co jest naprawdę zabawnie. Graficznie jest nieco nierówno, ale schludnie i lekko komiksowo, dzięki czemu sprytnie ukrywa się niedoróbki, a całość nie kłuje w oczy. Twórcy przyłożyli się do sterowania - jest bardzo intuicyjne, a postać robi masę rzeczy i zachowuje się przy tym elastycznie. Naprawdę, już dawno nie grało mi się tak dobrze – żadnych problemów z myleniem klawiszy czy brakiem precyzji. Model jazdy jest dosyć zabawkowy, ale idealnie pasuje do konwencji gry jako totalnej rozróby, to samo tyczy się pilotażu  samolotów czy śmigłowców, które prowadzi się rewelacyjnie.

Podsumowując - nowe Saint’s Row jest tym, czego zabrakło w GTA IV.

+ Plusy:

+ kuriozalny humor
+ śmigłowce i czołgi
+ zaskakujące misje
+ elementy RPG
+ rozbudowany edytor postaci, samochodów i gangu.
+ świeży pomysł
+ nietuzinkowe postacie
+ muzyka / dźwięk
+ masa zabawy
+ bronie
+ sterowanie

- Minusy

- nierówna oprawa graficzna
- drobne sporadyczne błędy


Ocena: 8+/10 

poniedziałek, 8 października 2012

QWOP



Wielu uznało QWOP za jedną z najtrudniejszych gier wszech czasów. Założenia wydają się proste – mamy przebiec dystans stu metrów, używając do tego czterech klawiszy, które dały tytuł całej zabawie. Sęk w tym, że nas zawodnik został najwyraźniej wyhodowany przypadkowo w tajnym laboratorium po ciemnej stronie Księżyca (albo nie posiada kości), przez co miast kontrolować swe nogi, potrafi on jedynie posługiwać się łydkami i udami... z osobna (!). W rezultacie to, co wyczynia ludzik na ekranie, nadawałoby się do Ministerstwa Głupich Kroków Monty Pythona... gdyby, oczywiście, członkowie tej grupy potrafili tak wywijać kolanami na wszystkie strony.

Gra dostępna jest za darmo w wersji online. Ukazała się też osobna wersja na IPhona.
Ocenianie jej byłoby dowodem braku poczucia humoru.