środa, 23 stycznia 2013

Haunting Ground



Kiedy mówię o przecenianych grach, w pierwszej kolejności przychodzą mi na myśl „Final Fantasy 7” i seria „Kingdom Hearts”. Kiedy zaś o grach niedocenianych, wspominam „Ape Escape” oraz „Demento”, znane u nas jako „Haunting Ground”. Ta bardzo wciągająca historia grozy, którą trudno brać zupełnie na poważnie, jest zresztą jednym z nielicznych tytułów (obok „Shadow of Colossus”) na Playstation2, które zaliczyłam po wielokroć dla samej frajdy grania.

Historia Fiony ściganej po starym zamku przez bandę oszalałych postaci – w tym ułomnego mentalnie i fizycznie wielkoluda imieniem Debilitas (!) oraz pokojówkę wstrząsaną dziwnymi drgawkami – jest, delikatnie rzecz ujmując, mocno naciągana. Dziwnie pociągający nastrój nienormalności całej rezydencji, ogólne wykonanie i wciągająca rozgrywka sprawiają jednak, że scenariuszowi wiele można wybaczyć.

Główny koncept gry przypomina rozgrywkę znaną z serii „Clock Tower” – tzn. miast walczyć z przeciwnikami, słaba, krucha bohaterka musi przed nimi uciekać, przemykając za ich plecami bądź chowając się w jakiejś naprędce znalezionej kryjówce (szafa, miejsce pod łóżkiem, żelazna dziewica - !), wyczekując z napięciem aż przeciwnik znuży się pościgiem lub też uzna, że „uciekła mu przepióreczka” i zostawi nas w spokoju... na pewien czas... Prześladowcy lubią jednak wracać i upewniać się, że pokój jest naprawdę pusty, nieraz dając nam jedynie krótkie złudzenie bezpieczeństwa. To, że nas ścigają, oznajmia nam wielce niepokojąca muzyka (inna dla każdego z przeciwników) oraz powarkiwanie towarzyszącego Fionie psa.

Biały owczarek niemiecki, Hewie, z którym się zaprzyjaźniamy, trenując go za pomocą prostego systemu nagród i nagan, pomaga nam rozwiązywać zagadki, ostrzega przed przeciwnikami, jeżąc się, gdy nadchodzą, a także atakuje ich na rozkaz, co pomaga przynajmniej nieco spowolnić pościg. Tak samo jak Fiona, Hewie może zebrać jednak cięgi od napastników i zginąć – lepiej więc stawiać na ucieczkę niż na jego możliwości bojowe. W każdym razie patent jest ciekawy, a sam pies zachowuje się bardzo naturalnie i budzi sympatię.

Fiona może zginąć, gdy zbierze zbyt wiele ciosów od oszalałych wrogów (zwłaszcza, gdy wpadnie w stan paniki, w którym obraz rozmywa się, a dziewczyna traci panowanie nad swym ciałem, szamocząc się bezładnie i krzycząc), czy też gdy nie rozbroi pułapki zastawionej na tych, którzy ważą się penetrować ponure korytarze zamczyska. Trudno uważać „Haunting Ground” za horror z prawdziwego zdarzenia, ale potrzeba czujności, zapamiętywania kryjówek i położenia pokoi w oczekiwaniu na losowo rozpoczynającą się pogoń wprowadzają pewien element napięcia i wyczekiwania.

Oprawa wizualna jest zadowalająca a projekty postaci dość ciekawe. Dużym plusem jest dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa - ciekawie oddająca charakter goniących nas przeciwników (Debilitasa opisuje np. coś w rodzaju rozklekotanej, agresywnej pozytywki) i niezbyt nachalna w momentach cierpliwego przeszukiwania zamku.

Chociaż „Haunting Ground” jest momentami (niezamierzenie) bardziej zabawna niż niepokojąca, nie zawaham się przyznać jej tytułu jednej z lepszych gier na PS2!

Ocena: 8+/10

Plusy:
+ oprawa, a zwłaszcza muzyka
+ wciągająca rozgrywka
+ kilka zakończeń


Minusy:
- naciągana historia

piątek, 11 stycznia 2013

Corpse Party


Bardzo lubię horrory. Problem w tym, że lubię horrory STRASZNE, podczas gdy lwia część dzisiejszych produkcji – nieważne, czy idzie o filmy, książki czy gry – przedstawia historie obrzydliwe i zwyrodniałe (bo jak nazwać namiętne ukazywanie rozszarpywania ludzkiego ciała na strzępy i uwydatnianie szczegółów wymyślnych tortur i śmierci?), lecz nie straszne. W dzisiejszych horrorach nie idzie, niestety, o napięcie, wyczekiwanie, niepewność i tajemnicę do odkrycia (czyli o to, co przyciąga mnie do podobnych historii), ale o wyuzdaną, zbędną brutalność, krew i flaki. „Corpse party” z początku zdaje się iść w stronę strasznych opowieści w stylu „Ringu”, ale szybko zwraca się w stronę obrzydliwości. I choć nie osiąga poziomu wielu chorych, pożałowania godnych produkcji (zwłaszcza filmowych), a wizualnie wiele nam jest oszczędzone, to trzeba zaznaczyć, że twórcy każą nam czytać o aktach kanibalizmu, czy sposobie odcinania języka żywej ofierze tudzież wsłuchiwać się we wrzaski cierpiących fizycznie ludzi zamkniętych w przeklętej szkole pełnej duchów. Paskudne, niepotrzebne, chore... 

Scenariusz prezentuje się niczym wprost wyjęty z anime – tradycyjnie poświęcający wiele miejsca na tematy wałkowane w produkcjach dla młodzieży: szkoła, przyjaźń, obowiązek, poświęcenie, miłość, dorastanie, rodzina... Chociaż sama historia miewa lepsze i gorsze momenty (łącznie z opisami powolnej agonii), a na parę ważkich pytań nie dostajemy w ogóle odpowiedzi (dziwne!), to sama narracja (w momentach nieobrzydliwych) prowadzona jest na tyle ciekawie, że mimo braku specjalnych niespodzianek, trudno się od gry oderwać.

Rozczarowuje aspekt horrorowy - dostajemy krew i flaki, ale jeśli idzie o straszenie, twórcy nie mają czym się pochwalić. Najwięcej trwogi przysporzyła mi własna wyobraźnia, kiedy to obmyślałam, jaką niespodziankę ja sama bym umieściła w danym pomieszczeniu, gdyby dane mi było projektować podobną grę. Niestety, straszenia jest tu jak na lekarstwo i nie ma co liczyć na wyrywający z kapci element zaskoczenia. Szkoda, bo widok z góry i lekko oldschoolowy design wydają się aż prowokować do nagłych i niespodziewanych zagrań. Uciekanie przed duchem przez wąskie przejście, gdzie jedno dotknięcie zjawy oznacza koniec gry, jest przy tym raczej frustrujące niż niepokojące.

Na uwagę zasługuje podkład muzyczny – oprócz paru prawdziwie horrorowych tonów, od których przy graniu w ciemnym pokoju można dostać gęsiej skórki, mamy też nieco muzyki elektronicznej, a główny motyw z pierwszego rozdziału potrafi na długo zapaść w pamięć.

Szczerze? Nie polecam, zwłaszcza jeśli szukacie dobrej fabuły, a nie bezmyślnej rąbanki.

Plusy:
- muzyka
- pełen voice acting (japoński)
- ogólna prezentacja wizualna

Minusy:
- luki w scenariuszu
- momentami bardziej niesmaczne niż straszne

Ocena: 5=