sobota, 25 kwietnia 2015

Professor Layton VS Phoenix Wright Ace Attorney


Muszę przyznać, że nie ucieszyłam się, gdy po raz pierwszy usłyszałam o pracach nad „Professor Layton VS Phoenix Wright: Ace Attorney”. Dlaczego? Głównie z powodu Laytona – wszystkie fabuły w jego grach są tak niewyobrażalnie naciągane, że jego przygody zamiast bawić, irytowały i to srodze. Tutaj, niestety, historia się powtarza – mamy krainę z czarami i wiedźmami. Jaki z tego wniosek? Layton dowiedzie, że czarów nie ma, ale wyjaśnienie, które nam zaserwuje, będzie takie, że magia i smoki wydadzą się przy nim po stokroć o wiele bardziej racjonalne.

Pierwszym problemem jest więc historia – raz, że nadzwyczaj wymyślna i bzdurna, jak to u Laytona (choć i tak dużo lepsza niż w poprzednich grach o profesorze), dwa – marnująca cały potencjał, jaki dawało zetknięcie dwóch uniwersów. Wydawało się bowiem, że gra przeznaczona jest dla fanów przynajmniej jednej ze sławnych serii, tymczasem producenci dosłownie wyjęli Laytona, Luke’a, Mayę i Phoenixa z ich własnych światów i wrzucili do kompletnie nowej, pseudośredniowiecznej krainy. Tym samym Edgeworth, Gumshoe i cała masa innych postaci z obu serii po prostu zniknęła, a gra zrodzona z rzekomej popularności obu marek zwrócona jest do zupełnie nowego kręgu odbiorców. Jedno wielkie nieporozumienie! Co gorsza, nowe ważne postacie, jak dwójka inkwizytorów, są papierowe i doszczętnie pozbawione osobowości, zaś najważniejsza osóbka w historii, rzekoma wiedźma, Espella, to tak urocze, potulne dziewczątko (bueeee!), że ledwie zaczynając grę, możemy mieć pewność, że jej niewinność okaże się ultraniewinnością, bo jakakolwiek skaza na podobnym aniołeczku nie przeszłaby scenarzyście przez myśl. Okropność!

Drugi problem to fakt, że gra jest zbyt prosta (kolejne ukłony w stronę nowicjuszy). Jak bowiem inaczej wytłumaczyć, że z zaskakująco małej liczby łamigłówek lwia ich część jest niemal żenująco prosta, zaś fragmenty sądowe, same w sobie dość banalne, są dodatkowo uproszczone dzięki możliwości użycia „hint coins”, za które nabywamy podpowiedzi?

A zatem główne zarzuty to: niepotrzebne wyrwanie bohaterów z ich uniwersów, zbytnia prostota rozgrywki tudzież nadmierna głupota fabularna. Osobną sprawą jest sam scenariusz, za sprawą którego kilkugodzinna rozgrywka zostaje rozciągnięta do dwudziestu godzin lania wody i ględzenia o niczym, przez co gracz zostaje sprowadzony do roli czytelnika, i to niezbyt bystrego, któremu czasem daje się rozwiązać jakąś banalną łamigłówkę albo pokazać dowód w sądzie.

Najprościej można by powiedzieć, że dzieła Level 5 i Capcomu zwyczajnie ze sobą nie współgrają. Layton to liczne zagadki wplecione w nadmiernie udziwnione historie typu chora dziewczynka przyjaźni się z dinozaurem z jeziora a gazowe opary spowodowały, że wszyscy widzieliśmy piękne miasto (pomocy!). Tymczasem Ace Attorney to bardzo dynamiczne historie o mordercach, psychopatach i traumach podane z koniecznym przerysowaniem, które w połączeniu z humorem i patosem silnie działają na emocje odbiorcy. Aby to jakoś połączyć musieliśmy mieć całkowicie niewiarygodną historię Laytona i dynamiczną batalię sądową Phoenixa z grą o najwyższą stawkę, co niestety wyszło równie wdzięcznie jak sklejenie dwóch nieprzystających kawałków puzzli taśmą. W dodatku produkcji nie kierowano do doświadczonych graczy, ale do kompletnych świeżaków, przez co ci, którzy zaliczyli po parę pozycji z obu serii, mogą czuć się traktowani jak idioci. W rezultacie otrzymujemy Laytonowską historię, ale właściwie bez łamigłówek, i niezwykle rozwodniony dynamizm i emocje z sądu Phoenixa.

Skłamałabym jednak twierdząc, że gra jest zupełnie do niczego i nie da się z niej czerpać jakiejś przyjemności. Nie, to nieprawda – pod względem audiowizualnym prezentuje się bardzo dobrze (chociaż nie ma po co włączać efektu 3D), a przegadana historia ma swoje przebłyski. Niemniej jako wielka fanka serii Ace Attorney nie potrafię nie czuć rozgoryczenia. Ani to gra dla wiernych fanów, ani zwyczajnie dobry Phoenix, ani nawet nie – ze względu na obecność naprawdę miernych zagadek – dający się zdzierżyć Layton.

Ocena: 5/10


Plusy:
- strona audiowizualna
- drobne przebłyski fabularne

Minusy:
- żenująco łatwe zagadki
- masa papierowych postaci bez charakteru (z inkwizytorami na czele)
- niewiarygodnie naciągana historia z lukami logicznymi
- przegadana i niepotrzebnie rozwleczona fabuła