wtorek, 5 października 2021

Battlefield 5

 

 

Kampania dla jednego gracza starała się skopiować bardzo udaną rozgrywkę z poprzedniej części, jednak jest krótsza, nudniejsza, zupełnie niedopracowana, a przedstawione historie nie mają iskry na równi z bohaterami, którzy tylko irytowali swoją sztucznością i pompatycznością. Rozgrywka prawie w całość składa się z etapów skradankowych poprzecinanych nagłymi zwrotami akcji, w których w pojedynkę wycinamy całe bataliony Niemców. Twórcy silili się na poważne i emocjonalne tło fabularne, jednocześnie umieszczając w grze istnych nadludzi, super-żołnierzy w maskach przeciwgazowych, dzierżących miotacze ognia, wyrzutnie albo karabiny maszynowe, których zabić można jedynie czterokrotnym strzałem w głowę. W korpus nawet nie ma co próbować, są po prostu nieśmiertelni, niezależnie ile ołowiu im nie posłać. Tyle jeśli chodzi o jakiekolwiek realia wojenne…

 

Kolejną bolączką wątku fabularnego są liczne bugi, zwłaszcza w drugiej mini kampanii „Nordlys”, gdzie notorycznie wariowały mi oznaczenia celów misji, pokazując sprzeczne kierunki albo umieszczając cel zupełnie poza mapą. W dodatku sztuczna inteligencja jest ciosana siekierą. Priorytetem wrogów jest zawsze skracać dystans do gracza i flankować, przez co wychodzą na otwartą przestrzeń, ustawiają się grupami i zachowają się nierealistycznie. To samo tyczy się naszych towarzyszy, którzy całymi tabunami pchają się pod jeden karabin maszynowy i są w tym nadzwyczaj konsekwentni, niezależnie ilu ich tam już leży.

 

Jeśli jednak chodzi o celność i wzrok przeciwników to mamy do czynienia z samymi elitarnymi oddziałami snajperów. Widzą przez ściany, zarośla i granaty dymne, strzelając graczowi w głowę dosłownie z każdej odległości i każdej broni, z której my mamy problem trafić na dłuższy dystans z powodu sporego rozrzutu. To samo tyczy się rzucanych granatów - przeciwnik dysponuje samymi mistrzami ekwilibrystycznych rzutów. Za iloma osłonami i przeszkodami byśmy się nie znajdowali, to granat i tak wyląduje u naszych stóp.

 

Cała rozgrywka singleplayer wygląda jak ulepiona po kosztach, byle szybciej czego przykładem niech będzie fakt, że wojska Alianckie notorycznie używają sprzętu niemieckiego. Dział przeciwpancernych, ciężarówek i artylerii. Twórcom nawet nie chciało się zrobić odpowiednich modeli i wykorzystali gotowce z trybu multi.

 

Jedynym promyczkiem w otchłani bylejakości jest wątek powszechnego rasizmu i dyskryminacji żołnierzy kolonialnych w armii Francuskiej. Myślę, że temat ważny, a i gameplay rozdziału „Tyralierzy”, o którym mowa, był w końcu inny i dużo lepszy od pozostałych, mimo iż ostatecznie kończył się jako pompatyczna młócka.

 

Tryb multiplayer, który zawsze był rdzeniem serii, tym razem jest zepsuty na tak wielu płaszczyznach, że aż trudno zrozumieć jak twórcy byli w stanie strzelić sobie tyle razy w kolana, stopy, a na koniec i głowę. Po niemal doskonałym Battlefield 1, „Piątka” jest jego kompletnym przeciwieństwem.

 

Niby postawiono na drugą wojnę światową, ale w rzeczywistości bliżej grze do jakieś futurystycznej alternatywnej rzeczywistości. Zacznijmy od aspektów historycznych. W grze jest masa nieścisłości, broń nie jest przypisana do nacji, tylko do klasy, co oznacza, że alianci walczą bronią niemiecką, a Niemcy bronią aliancką. Ponadto używają sprzętu, który w danym roku jeszcze nie istniał albo nie był wprowadzony do służby. Do tego wszystkiego masa błędów w umundurowaniu i ekwipunku osobistym, co niesamowicie dziwi po pieczołowitości z jaką przyłożono się do tego aspektu w poprzedniej części serii.

 

Dużym echem i podziałem wśród graczy odbiła się obecność kobiecych modeli wśród dostępnych żołnierzy, ale tak naprawdę można by rzec, że jest to drobna nieścisłość historyczna w porównaniu do tego co zrobiono z resztą. Kustomizacja własnych wojaków osiągnęła absurdalne rozmiary do tego stopnia, że większość osób na serwerze wygląda jak trupa cyrkowa, przerysowani bohaterowie sztuk teatralnych, albo postaci rodem ze Stalkera lub Mad Maxa, a wszystko okraszone jest różowymi samolotami. Ponadto postaci można mieszać, więc jeśli chcemy walczyć Japonką z samurajskim mieczem przy pasie po stronie Anglików we Francji to żaden problem. Tylko w tej grze można spotkać Niemca w galowym mundurze i teatralnej masce walczącego na wyspach Okinawy. Poza kompletną utratą klimatu czasami naprawdę trudno zorientować się na polu bitwy, czy osoba, którą widzimy, to wróg czy swój.

 

Twórcy chcieli chyba podkręcić tempo rozgrywki zwiększając prędkość z jaką mogą się poruszać gracze oraz dodając do tego możliwość ślizgania się na kolanach bez ograniczeń. Gra zmieniła się z taktycznego fps’a polegającego na strategii i współdziałaniu graczy w zwykłą młóckę w której liczy się wyłącznie prędkość i ciągłe zachodzenie przeciwników od tyłu. Taki styl rozgrywki zupełnie nie pasuje do Battlefielda.  

 

Kolejnym elementem przyspieszenia była możliwość podnoszenia powalonych sojuszników przez wszystkich członków drużyny, a nie tylko medyka. Oczywiście inne klasy robią to dużo wolniej i w tym elemencie właśnie tkwi problem. Zazwyczaj powoduje to jedynie wydłużenie czasu ponownego pojawienia się na mapie. Często zdarza się, że gdy chcemy przyśpieszyć czas zgonu, jakiś sojusznik zaczyna nas podnosić, gdy już leżymy, co trwa strasznie długo i przeważnie kończy się zgonem obu graczy zanim skończą. Na dłuższą metę irytuje to straszliwie.

 

Następnym problemem są mapy, które są stanowczo za duże. Mimo, iż na serwerze znajduje się 64 graczy, to naprawdę trudno spotkać więcej niż pięciu w jednym miejscu. Gracze nie grupują się w większe ofensywy, wszystko sprowadza się do biegania w kilka osób na poszczególnych istotnych punktach mapy. Najpopularniejszą mapą jest „Podziemie”, które jest wąskie i składa się z zaledwie trzech flag, co wreszcie pozwala organizować jakąkolwiek współpracę graczy, a przede wszystkim skupienie ich w większej ilości w jednym miejscu.  

 

Poza tym mapy są po prostu słabo zaprojektowane. To pierwszy BF w serii, w którym nie podobała mi się absolutnie żadna z dostępnych map, także tych z DLC. Jakby tego było mało to w wielu miejscach są po prostu kiepsko zbalansowane. Np. mapa „Pogięta Stal” gdzie droga do przejęcia flagi prowadzi jedynie przez wąski i długi most. Wystarczy jeden gracz zrzucający bomby nad tym mostem i flaga staje się całkowicie nie do zdobycia.

 

Jedną z największych bolączek gry jest też dostępny arsenał. Mimo dosyć sporej liczby broni, każda z klas ma tak naprawdę zaledwie jedną lub dwie dobre, które znacznie górują nad pozostałymi. By je odblokować należy zdobyć w grze naprawdę masę poziomów doświadczenia, co w efekcie prowadzi do niesprawiedliwej przewagi  sprzętowej graczy, którzy już je mają nad tymi, którzy muszą męczyć się z podstawowymi pukawkami. Różnica jest ogromna, wystarczy podnieść taki karabin z ziemi po poległym innym graczu, by odczuć jaka moc w nich drzemie.

 

 

Ostatni, acz poważny problemem, na jaki warto zwrócić uwagę, to brak pomocy dla drużyny, która sromotnie przegrywa. W BF1 drużyna taka otrzymywała wsparcie w postaci mocnego pojazdu specjalnego. Tym razem postawiono na ataki specjalne, które może aktywować dowódca drużyny. By to zrobić cała drużyna zbiera punkty za wykonywanie działań na polu bitwy. Po uzbieraniu odpowiedniej sumy, różnej dla konkretnego wsparcia, dowódca może wezwać dodatkowy pojazd pancerny, zrzut zaopatrzenia, zasłonę dymną, ostrzał artyleryjski lub uderzenie pocisku V-1.

 

Warto zatrzymać się przy niemieckim pocisku rakietowym V-1, który w grze pełni rolę precyzyjnego uderzenia na wskazany cel. Jest to broń o olbrzymiej sile i precyzji wzywany od ręki przez żołnierzy na polu bitwy. W rzeczywistości odpalenie takiego pocisku było bardzo skomplikowane i czasochłonne, a celność sprowadzała się do trafienia w miasto wielkości Londynu, a nie poszczególny dom. Co ważniejsze, w grze tak skonstruowany system nagród powoduje, że drużyna która już przegrywa, nie jest w stanie wygrzebać się z dołka, zaczynają spadać na nią ataki specjalne raz za razem, nie dając szans na jakąkolwiek odpowiedź. 

 

 

 

Plusy:

 

+ Grafika

+ Wybitne udźwiękowienie

 

Minusy:

 

- Balans broni

- Przyspieszona rozgrywka

- Kiepska muzyka

- Za duże, źle zbalansowane mapy

- Fatalny system nagród dla drużyn

- Brak wsparcia dla miażdżonej strony

- Bardzo słaby singleplayer

- Brak klimatu

- Absurdalna kustomizacja

 

Ocena: 4/10

 

Notkę przygotował Psycho-Mantis.

 

poniedziałek, 4 października 2021

Battlefield 1

 


Sięgniecie po temat I wojny światowej był sporym zaskoczeniem dla fanów serii, a zarazem strzałem w dziesiątkę. Gier osadzonych w tych realiach jest jak na lekarstwo, zwłaszcza że większość nie grzeszy zbytnim dopracowaniem.

 

Tym razem kampania jest różnorodna i przygnębiająca. Gra nie jest typową młócką, w której wycinamy w pień hordy przeciwników, warstwa fabularna jest dopracowana, a przedstawione historie angażujące. Każda z mini kampanii składa się z kilku etapów, w każdej poznajemy losy innych ludzi, ich motywacje, postawę i poświęcenie.

 

Weźmiemy udział w szturmie czołgów w błotnistych, zrytych lejami po bombach i poprzecinanych okopami polach Francji. Przeprowadzimy rajd korpusu Australijskiego na półwyspie Gallipoli. Przedzierać się będziemy przez Alpy wraz z ofensywą Włoską i powalczymy jako pilot myśliwca, by ostatecznie odpierać ciężkie bombardowania sterowców nad Wielką Brytanią. Gameplay jest bardzo zróżnicowany, oprócz wspomnianych maszyn przyjdzie nam walczyć jako piechur w otwartych bitwach, działać na tyłach, czy samotnie przeprowadzać rekonesans.

 

Główną atrakcją jest jak zawsze tryb multiplayer. Twórcy przygotowali ponadto nowy tryb operacji, które dodatkowo posiadają swoją otoczkę fabularną. Poznajemy losy szeregowego żołnierza biorącego udział w bitwie. Operacje składają się z dwóch map podzielonych na sektory, których musi bronić jedna strona w czasie, gdy druga stara się je przejmować. Wynik pierwszej mapy wpływa na sytuację i dostępne zasoby podczas rozgrywki na kolejnej.

 

Bardzo interesującym rozwiązaniem jest wparcie, jakiego gra może udzielić drużynie, która sromotnie przegrywa. W zależności od rodzaju mapy przydzielony zostaje im sterowiec, pancernik, pociąg pancerny lub olbrzymi czołg. Jest to potężna broń i w sprawnych rękach wytrawnego gracza pozwoli przełamać złą passę, a jednocześnie nie stawia drużyny przeciwnej pod ścianą, gdyż wszystkie pojazdy mogą oczywiście zostać zniszczone.

 

Olbrzymią atrakcją jest obecność sterowca, jest to chyba największy pojazd, jakim przyszło sterować graczom w strzelankach sieciowych. Moment jego zniszczenia, gdy rozrywany eksplozją osuwa się na ziemię w płomieniach, zabijając wszystkich tych, którzy mieli pecha znajdować się pod nim, jest genialny. Co ciekawe, jego pogięty i zniszczony wrak będzie znajdował się do końca bitwy na polu bitwy, co diametralnie wpływa na rozgrywkę, pozwalając toczyć walki w jego szczątkach. To naprawdę trzeba zobaczyć i przeżyć, absolutne mistrzostwo.

 

Jedyną rzeczą, która psuje odbiór całości, jest wysokie nasycenie bronią automatyczną piechoty. To w końcu pierwsza wojna światowa, w czasie której królowały karabiny czterotaktowe wymagające przeładowania po każdym strzale, a wszelkie pistolety maszynowe czy karabiny automatyczne były niezwykłą rzadkością, a i to pod sam jej koniec. Tymczasem gros arsenału to właśnie bronie automatyczne, których z oczywistych względów używają praktycznie wszyscy. Twórcy najwyraźniej wystraszyli się, że gracze nie odnajdą się z takimi karabinami. Uważam to za duży błąd, który nie tylko zepsuł nieco klimat, ale ograniczył też szarże i walki wręcz, jakie mogliby toczyć ze sobą grający, a w końcu są one jakże charakterystyczne dla okresu pierwszej wojny.

 

 

Plusy:

 

+ Dopracowany singleplayer

+ Bardzo dobra muzyka

+ Klimat pierwszej wojny światowej

+ Świetny Multiplayer

+ Fabularne tło bitew w Multiplayerze

+ Sterowce

+ Grafika

+ Wybitne udźwiękowienie

 

Minusy:

 

- Broń automatyczna

 

Ocena: 9/10

 

Notkę przygotował Psycho-Mantis.

 

 

poniedziałek, 13 września 2021

Fallout 76

 

Niniejsza recenzja będzie obrazem gry widzianym oczyma gracza, który spędził z nią blisko trzy lata od premiery. 

 

Jak Fallout 76 wyglądał w dniu premiery słyszał pewnie już każdy, niemniej warto zaznaczyć, jak bardzo źle było. Bugi, glitche, wywracanie się serwerów, skacząca animacja, niewczytujące się tekstury i wrogowie, nieśmiertelni przeciwnicy, niedziałające mechaniki... Szkoda słów. Gra nie była nawet w fazie beta testów - to był bardzo surowy, wczesny build za który Bethesda skasowała pełną cenę tytułu AAA.

 

Po premierze twórcy wzięli się do roboty i starali się łatać to sito, jednak zadanie okazało się karkołomne – projekt był bowiem zepsuty już na poziomie koncepcji. Z gry silnie zakorzenionej jako single player, z wierną rzeszą fanów, którzy cenią sobie eksplorację, klimat, fabułę, wybory moralne i podejmowanie decyzji w długich rozmowach z NPCami, próbowano zrobić strzelankę ze szczątkową fabułą. Bez NPCów, klimatu, survivalu i wyborów. Wszystko miało sprowadzać się do walki między graczami. Oczywiście zamysł ten runął zaraz po premierze, gdzie gracze dobitnie informowali Bethesdę, że nie chcą walczyć, a pvp wykorzystują jedynie griefierzy (gracze, których jedynym celem jest uprzykrzać zabawę innym). W końcu po wielu naciskach wprowadzono tryb pacyfistyczny, który można włączyć w opcjach. Powoduje on, że nie zadajemy obrażeń innym graczom co pozwala nie inicjować walk między nimi. Niestety, bardzo szybko okazało się, że w grze jest mnóstwo bugów pozwalających obchodzić zabezpieczenia i zaczynać starcie pvp, co przyczyniło się do dalszego nękania graczy. Sytuacja ta nie zmieniła się po dziś dzień mimo licznych łatek i poprawek - grieferzy ciągle wynajdują nowe sposoby wyżywania się w wirtualnej piaskownicy.

 

W tej chwili nie funkcjonuje już praktycznie nic z pierwotnej wizji twórców. W kolejnych dużych zmianach przywrócono NPCów, stworzono nowe serie questów nastawionych na graczy single player, stworzono nowe frakcje, przywrócono też te stare i lubiane jak Bractwo Stali. Każdy nowy patch popychał grę w stronę single z elementami online, jednak współpraca między graczami zawsze była jałowa i polegała bardziej na obcowaniu z nimi na wspólnych globalnych eventach niż jakiejkolwiek rzeczywistej kooperacji.

 

Mimo to Betesda nie potrafiła się pogodzić z porażką i za wszelką cenę próbowała wskrzesić tryb pvp. Pierwszą dużą próbą były serwery Surwiwalowe. Posiadały one nieco zmienione ustawienia. Pozwalały atakować się graczom cały czas bez konieczności wcześniejszego inicjowania walki. Zgon karany był utratą połowy posiadanych przy sobie medykamentów, które otrzymywał gracz, który nas powalił. Zachętą do grania było dodatkowe 10% zdobywanego xp (doświadczenia). Pomysł okazał się kompletną klapą. Kilka miesięcy po starcie funkcjonował jeden (dosłownie: jeden) serwer, na którym było w porywach do 10 osób, które biegały i strzelały do siebie w jednym punkcie mapy. Cały tryb był martwy.

 

Twórcy nadal nie mogli przyjąć do wiadomości, że w grze pozostali jedynie miłośnicy serii nastawionej na single i spróbowali ponownie. Tym razem stworzyli nowe serwery zwane Nuclear Winter. Zasady były podobne do wszystkich gier typu Battle-Royale. Na mapie pojawia się kilkunastu graczy, których celem jest wybijać się w zaciskającym się coraz bardziej kręgu ognia, aż pozostanie tylko jeden żywy. Tryb jako zupełna nowość był przez chwilę popularny, jednak szybko zaczął tracić, gdy okazało się, że jest równie dziurawy jak podstawowa wersja gry i całkowitą kontrolę przejęli nad nim oszuści korzystający z bugów na nieśmiertelność oraz inne uprzykrzające innym rozgrywkę elementy. Co gorsza, odpowiednimi sztuczkami dawało się przenosić część bugów i unikalnych broni na serwery przygodowe, co ostatecznie doprowadziło do upadku całego trybu. Bethesda zapowiedziała zamkniecie serwerów Nuclear Winter.

 

Zmiany w rozgrywce dodające więcej kontentu dla graczy single dawały jakąś nadzieję na Fallouta Online, o jakim wszyscy marzyli. Dlatego wielu wiernych fanów wytrwało w grze tak długo i wbrew wszystkiemu.

 

Niestety, każdy kolejny patch, mimo wyraźnych postępów, z czasem okazywał swoją mroczną naturę, w której robiono dwa kroki do przodu, trzy do tyłu i dwa w bok. Tak było z absolutnie każdą łatką.

 

Kiedy wprowadzono NPCów,  okazało się, że zrobiono to na skryptach z Fallouta 4. Jeśli więc graczowi zdarzyło się zginąć, to pobliski NPC okradał zwłoki gracza z jego sprzętu, którego nie dało się już odzyskać.

 

Gdy wprowadzono automaty sprzedażowe, w których możemy umieścić przedmioty na sprzedaż dla innych, objawił się bug, przez który gracze za darmo mogli brać przedmioty z naszej skrzyni nie przeznaczone na handel. W tym unikatową broń i pancerze! Obecnie, po wielokrotnym łataniu prawdopodobieństwo tego buga jest niezwykle rzadkie, ale jednak ta mikroskopijna szansa nadal istnieje, dlatego wielu graczy nie umieszcza u siebie automatów w ogóle.

 

Wprowadzono legendarnego handlarza, który pozwala nam niszczyć bronie i pancerze ze słabym losowaniem legendarnych efektów, co pozwala uzyskać walutę, za którą możemy wylosować u niego broń lub kupić legendarne moduły pozwalające tworzyć niektóre typy broni i pancerzy. Niestety, wiele dziur spowodowało kilkanaście kolejnych exploitów.  

 

Największą plagą gry jest duplikowanie posiadanych przedmiotów, w tym tych  legendarnych, jak doskonałe bronie i pancerze. Praktycznie każdy duży patch owocował kolejną falą, co spowodowało, że internetowe portale aukcyjne zalane są Godrollowym sprzętem (przedmiotami posiadającymi idealny układ wszystkich legendarnych efektów). Zabija to zarówno balans rozgrywki jak i ekonomię gry. Obecnie podstawowa waluta, czyli „kapsle”, jest nic nie warta. Kręgosłup ekonomii jest przetrącony, Bethesda dostrzega problem, jednak nie potrafi mu zaradzić -  bezsilnie wprowadza kolejne waluty, które błyskawicznie tracą wartość i zabawa zaczyna się od nowa. W tej chwili funkcjonuje już siedem czy nawet osiem różnych oficjalnych walut, które nie są wymienne ze sobą. Niektóre są zablokowane i nie pozwalają na handle z innymi. W obiegu są jeszcze używane dwie waluty wymyślone przez graczy, ale też szybko tracą wartość ze względu na duplikowanie przedmiotów.

 

Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że próbując zaradzić problemom, twórcy najczęściej uderzają w uczciwych graczy. Doskonałym przykładem są świąteczne prezenty, w których znajduje się losowy loot, różne waluty i przedmioty. Pierwotnie można było je zdobywać w okresie świątecznym albo kupować papier i tworzyć własne. Gracze chętnie obdarowywali się nimi, był to bardzo miły gest. Niestety, tak jak wszystko w grze, zostały one zduplikowane i oszuści posiadali ich miliony, co dało im praktycznie nieograniczone zasoby waluty i przedmiotów. Oczywiście szybko pojawiły się oferty ich sprzedaży za realne pieniądze na portalach aukcyjnych. By rozwiązać ten problem, zwiększono ich wagę, pozbawiono waluty i surowców, oraz zablokowano możliwość wyjmowania ich z ekwipunku. Oznacza to, że ich zawartość jest bezużyteczna, a gracze nie mogą już sobie ich podarowywać. Przez oszustów nie tylko zabito sympatyczny świąteczny gest, ale nade wszystko gracze, którzy uzbierali je legalnie, utracili ich zawartość.

 

Najgorszą zarazą, jaką można spotkać, są jednak bronie „Legacy”. Jest to w zasadzie każdy przedmiot, który był kiedyś w grze i obecnie nie jest dostępny, jednak chodzi głównie o bronie energetyczne, które przez krótki czas wadliwie mogły otrzymywać legendarny efekt wybuchowych pocisków zarezerwowany dla broni balistycznej. Są to najpotężniejsze bronie w grze robiące absurdalnie duży damage. Skutecznie uśmierciły tryb pvp, ale odciskają swoje piętno podczas eventów, gdy gracze z Legacy zabiją wszystko, nie pozwalając uczestniczyć innym w wydarzeniu i zbieraniu nagród. Problem nie leży tylko w tym, że posiadają wybuchową amunicję, a w korzystaniu z dwóch bugów z nim związanych. To właśnie one powodują te gigantyczne obrażenia. Kiedy bronie te były prawdziwą rzadkością, nikomu nie przeszkadzały, jednak po czterech falach duplikowania przedmiotów, zalały one wszystkie portale aukcyjne. Ich wszechdostępność zabija rozgrywkę, a mimo to z niewiadomych przyczyn Bethesda nie chce, albo nie potrafi poradzić sobie z tym problemem. Propozycji załatwienia sprawy, począwszy od ich likwidacji po zbalansowanie i naprawienie tych dwóch bugów było dużo. Gracze podawali gotowe rozwiązania techniczne, niemal ukończone skrypty, a mimo to nic w tej sprawie nie drgnęło.

 

Osobnym problemem są bronie „hackowane”- stworzone przy pomocy zewnętrznego oprogramowania, łączące w sobie części różnych broni. Np. minigun strzelający rakietami, albo karabin maszynowy zabijający orbitalnymi atakami z powietrza. Niektóre z tych broni są tak potężne, że po ich użyciu serwer się zawiesza, wyrzucając wszystkich graczy. Mimo tak poważnego kryzysu, próżno czekać jakiejkolwiek reakcji ze strony Bethesdy.

 

Niestety, mimo obietnic, że sklep wewnątrz gry będą zasilać tylko przedmioty kosmetyczne, gra konsekwentnie idzie w kierunku Pay to Win (płać realnymi pieniędzmi, żeby wygrywać). Dużym echem odbiła się absurdalnie droga usługa Fallout 1st, której posiadacze, poza dostępem do prywatnego serwera, otrzymywali namiot survivalowy oraz skrzynie na złom. Właśnie skrzynia ta jest do dziś kością niezgody wśród graczy, bowiem daje ona olbrzymią przewagę tym, którzy płacą, gdyż mogą w niej przechowywać wszystkie zebrane surowce bez żadnych ograniczeń. Zwykli gracze  mają tylko skrzynię „Stash” z bardzo ograniczoną przestrzenią, w której chowa się wszystkie inne przedmioty, a ciężkie surowce, nawet w niewielkich ilościach, zajmują przestrzeń błyskawicznie.

 

Zbieranie „śmieci” było zawsze istotną cechą wszystkich Falloutów od Bethesdy, dlatego gracze po premierze prosili o dodanie takiej skrzyni, która w nieco innej formie, ale jednak była obecna we wszystkich poprzednich odsłonach serii. Twórcy tłumaczyli, że nie są jej w stanie dostarczyć ze względu na obciążenie serwerów. Gracze wskazywali, że to żadne obciążenie, gdyż śmieci funkcjonują na innej zasadzie niż unikatowe przedmioty i gra widzi je jako numer z przypisaną liczbą posiadanych sztuk. Skoro jednak twórcy uparcie mówili, „nie”,  graczom pozostawało tylko pogodzić się z tym faktem. Tymczasem okazało się, że kiedy się posmaruje co miesiąc za taką skrzynie, to nagle niczego ona nie obciąża i jej dodanie jest możliwe. Na forach wybuchła wściekłość, a twórcy zostali złapani na dwóch ordynarnych kłamstwach. Niestety, to był dopiero początek tej żenady - obecnie gra kroczy w pełni ścieżką Pay to Win, oferując dodatkowe sloty na własne decki kart, sloty na obozy, przedmioty naprawcze czy dodatkowe XP.

 

Warto zatrzymać się w tym miejscu przy tych nieszczęsnych deckach na karty. Zbudowanie swojej postaci polega na kompletowaniu kart dających specjalne umiejętności. Są karty zwiększające walory bojowe czy defensywne, których używa się głównie na co dzień podczas gry, ale są też karty nazywane powszechnie „craftowymi”, które dają dodatkowe profity podczas naprawy broni, pancerzy czy tworzeniu przedmiotów. Żonglowanie nimi jest uciążliwe, gdyż każda czynność wymaga innego zestawu kart, dlatego gracze od dawna prosili o własne zestawy, które można by zmieniać w locie i oszczędzać czas. Po ponad dwóch latach twórcy wreszcie się zlitowali i takowe wprowadzili. Niestety, zupełnie w innej formie niż oczekiwali gracze. Można je zmieniać tylko i wyłącznie przy użyciu specjalnej maszyny w swoim obozie, co jest olbrzymią uciążliwością, ale dodatkowe sloty nie są za darmo - trzeba je sobie kupić. Kompletne rozczarowanie.

 

Niestety, tak jest ze wszystkim w tej grze, wszystko co jest wprowadzane, nawet zmiany wyproszone przez graczy, jest robione w taki sposób, by były tylko i wyłącznie uciążliwością dla użytkowników. Każda nowa mechanika czy zmiana polega na ciągłym przywiązywaniu gracza do codziennego grindu. RNG (system losowania) w tej grze jest tragiczny. By uzyskać cokolwiek, zarabiać walutę, zdobywać niezbędne surowce czy nowe nagrody i plany, trzeba powtarzać zadania setki razy. Jeśli jakieś wydarzenie trwa tylko przez weekend, to nie wystarczy pograć kilka godzin - to ostry grind do upadłego. Najlepiej grać po minimum 12 godzin na dobę, a to i tak niczego nie gwarantuje.

 

Każda nowa mechanika dodaje czynność do tak zwanej „codziennej rutyny”. Po prostu musisz logować się codziennie, robiąc te same rzeczy.  Zmielić słabe legendarne przedmioty, wymienić obligacje, kupić waluty, wylosować broń u handlarza, odbębnić zestaw obowiązkowych dziennych eventów i wyzwań. Spróbuj się raz nie zalogować i tego nie zrobić, to natychmiast ponosisz straty i zostajesz w tyle. Każdy nowy element dodany przez twórców wydłuża listę zadań, która zajmuje już blisko 2 godziny bzdurnego dziennego grindowania.

 

Grą nieustająco wstrząsają skandale. Największym jak dotąd była plaga nudystów. Gracze korzystający z nielegalnego zewnętrznego oprogramowania, postaciami na pierwszym levelu byli w stanie okradać innych graczy ze wszystkich przedmiotów, które przy sobie posiadali i to przy pomocy jednego klawisza. Po prostu przejmowali wszystko, w tym legendarne bronie i pancerze. Początkowo Betesda milczała, lecz musieli zareagować po incydencie, który wywołał bardzo dużą falę wzburzenia i ostrych wypowiedzi na forach. Zamieszczono w sieci nagranie, na którym obrabowany gracz okazał się być dzieckiem, które po utracie wszystkiego po prostu się rozpłakało ku radości rabusia.

 

Obecny obraz gry to single „Pay to Win”  z elementami online, nastawiony na morderczy grind, z całkowicie złamaną ekonomią, masą błędów, niestabilnymi serwerami, ciągłymi skandalami, rządzoną przez oszustów i grieferów.

 

Gdy pisze te słowa, trwa właśnie kolejna fala duplikowania przedmiotów, tym razem wyjątkowo perfidna, gdyż wymaga celowego zawieszania serwera. W efekcie gra jest niemal niemożliwa, przez ciągłe restarty serwerów. Dla mnie to już za dużo.

 

Nie jestem hejterem, który kopie leżącego,  poświeciłem tej grze tysiące godzin, byłem z nią na całej długiej i wyboistej drodze od premiery. Naprawdę wierzyłem, że będzie lepiej, kilka razy wydawało się, że tytuł już, już wychodzi na prostą. Niestety, każdy promyczek nadziei zawsze kończył się kompletną porażką. Z bólem to mówię, ten projekt jest już martwy i żałuję, że ta gra w ogóle się ukazała. Przekreśliła plany na porządnego Fallouta Online, a co najgorsze, prawdopodobnie zabiła Fallouta 5, który na pewno nie wyjdzie póki ta farsa jest ciągnięta. Spowodowałoby to odpływ tej garstki hardcorowych graczy, którzy tam jeszcze zostali.

 

Jeśli ktoś chce zapoznać się z tym pięknym uniwersum to polecam dowolną grę z serii. Zarówno oryginalnej turowej trylogii Interplay jak i dowolnej części od Bethesdy.

 

Ocena na 2021 rok : 3/10

 

Notkę przygotował Psycho-Mantis.