wtorek, 1 października 2013

Assassin's Creed 3

Cieszę się, że nie jestem wielką fanką serii AC. A to dlatego, że po ukończeniu części z trójeczką w tytule jestem bardzo rozczarowana. Gdybym była fanką, byłabym niewyobrażalnie rozczarowana.

Zacznijmy od fajnych rzeczy, są aż dwie.

MISJE MORSKIE (Naval Missions)

Na początku skrzywiłam się, bo walenie z armat ma się wszak do skrytobójstwa (a czyż nie o to miało pierwotnie chodzić w sadze o asasynach?) jak pięść do nosa. Ale potem zobaczyłam rozhukane morze podczas sztormu i statki miotane falami. Coś pięknego! Do tego ta prościutka zręcznościówka w likwidowanie wrogich okrętów ogromnie wciąga i daje masę frajdy. Aż żal ściska, że misji jest tak śmiesznie mało, a co gorsza – nie da się swobodnie popływać sobie statkiem po morzu, by podziwiać wspaniałą pracę grafików i programistów. To właśnie misje morskie i nic innego sprawiły, że w ogóle zaczęłam się interesować nadchodzącym AC4. Świetna, ale krótka zabawa.

POLOWANIE.

Polowanie to kolejna, szalenie wciągająca atrakcja, skutecznie odciągająca gracza od fabuły. Mamy wnyki, łuk i strzały, przynętę, skakanie na zwierza z konia czy z drzewa, ściganie saren, QTE w walce z niedźwiedziami... Przyznać jednak należy, że to nie sam system łowów zapewnia frajdę, ale niezamierzone idiotyzmy, którymi cieszy nas wirtualny amerykański las. Zdarzają się tu bowiem nierzadko takie sytuacje, że po użyciu przynęty, znikąd wyskakuje 10 jeleni. Pod nogami pałętać się może takie mrowie bobrów, zajęcy czy szopów, że aż dziw, iż bohater nie ślizga się po nich, jak po rozrzuconych gęsto kostkach mydła. Często sarna wskakuje ci niemal w ramiona, bylebyś tylko poderżnął jej gardło. Żbiki są niebywale agresywne i gryzą bohatera w głowę (!) do krwi, zaś zagęszczenie pum i niedźwiedzi jest wręcz groteskowe. Innymi słowy – jaja jak berety i ubaw po pachy.

No to teraz przyjrzyjmy się reszcie gry.

RZECZ KARYGODNA

Pojedynczy save. Nie wiem, czemu nikt za to nie piętnuje programistów. A należy! Zdarzyła się przerwa w dostawie prądu podczas grania. I co? I od razu nerwy, czy ten save nie ulegnie uszkodzeniu. Znowu!

RZECZY (TAK JAKBY) POPRAWIONE

Wspinaczka  - bardziej płynna i mniej wymagająca, bohater właściwie sam się wszystkim zajmuje, wreszcie usprawniono skok w tył.
Walka – adwersarze mają różne bronie przez co wymagają też nieco innej strategii.
Aspekt ekonomiczny – pozyskujemy rzemieślników do naszej osady, zdobywamy nowe przepisy, kupujemy surowce, wyrabiamy przedmioty na handel i odblokowujemy nowe bronie.

Tylko co z tego?!

Nie mamy miejscówek znanych z poprzednich części (jak grobowce Templariuszy), gdzie moglibyśmy docenić wspinaczkę, która dawniej momentami frustrowała, przeciwnicy to nadal banda idiotów, otwarte starcia to żadne realne zagrożenie (to po co się skradać i ukrywać?!), zaś wyrabianie przedmiotów i wysyłanie konwojów jest zwyczajnie niewygodne, a za zarobione pieniądze JAK ZWYKLE nie ma co kupować.

NIC DO ROBOTY

Niby asasyn, a skrytobójstw jak na lekarstwo. Zamiast przedzierać się niepostrzeżenie i wykańczać przeciwników z ukrycia, szybciej i prościej załatwiać wszystko metodą „huzia-na-Józia”. Pobocznych zleceń na zabójstwo właściwie nie ma, za to możemy zrywać kwiatki dla wybranki zakochanego górnika, sprowadzać lekarza do rodzącej kobiety i roznosić ludziom listy. Tragedia tym większa, że - jak zwykle w tej serii - nie uświadczymy tu ni drobiny humoru, który pomógłby to przełknąć. Straszne. Twórcy mieli co prawda jeszcze takie pomysły, jak chodzenie po podziemnym, przeraźliwie nudnym i pustym labiryncie i mierzenie się z Waszyngtonem w rzucaniu piłeczkami (!), ale wierzcie mi – nie ma żadnego powodu, by tracić czas na coś tak bezsensownego i absolutnie nie zabawnego. Z innych żenujących dodatków należy wymienić żmudne i niewygodne włamywanie się do skrzyń czy absolutnie do niczego niepotrzebne kolekcjonowanie orlich piór, po które trzeba się wspinać do gniazd. Aha, możecie też gonić kartki papieru rozwiane wiatrem. Nie, naprawdę. Prawdziwe życie skrytobójcy pełną gębą.

ETAPY DESMONDA

Tragedia. Zmuszanie graczy do przechodzenia tak wybitnie źle zaprojektowanych, kompletnie do niczego niepotrzebnych, przeraźliwie sztucznych etapów, powinno być zabronione.

SCENARIUSZ

Scenariusze, postaci i dialogi zawsze były słabą stroną serii, ale to, co oferuje trójka momentami przechodzi ludzkie pojęcie. Fabuła leży i kwiczy i aż dziw, że nie wychodzi z siebie, by trzasnąć drzwiami w oburzeniu. Ostateczna potyczka z szalonym naukowcem z pierwszej części, wtargnięcie do korporacji Abstergo (która trzęsie światem, a której żołnierze potrafią wystrzelić od czasu do czasu jeden niecelny pocisk na kilka minut) tudzież ocalenie Ziemi przez Desmonda (do czego wszystko zmierzało) nie mieści się nawet w kategoriach kiepskiego żartu. Za coś takiego scenarzyści powinni zostać nagrodzeni jakimiś fikuśnymi „czapkami hańby”, w których kazano by im paradować publicznie przez miesiąc lub dwa. Dno i dwadzieścia metrów mułu to mało powiedziane. Jedno z najgorszych zakończeń w ogóle.

GŁUPOTA

Już pomijam to, że przez twórców prawdziwi Templariusze wirują w grobach, zamiast się ledwie przekręcać, ale czy naprawdę wszyscy w studio mają tak głębokie poważanie dla obiektów ludzkiej czci, że przerasta ich myśl, iż stąpanie po symbolu krzyża przy wspinaczce na kościoły (chociaż można by spokojnie stanąć obok), może być dla niektórych problemem? Skąd ten brak elementarnej ludzkiej wrażliwości?

INNE ŻALE

Zabrano moje ukochane trujące strzałki, które dawały tyle radości, zaś sceny bitewne są... żałosne. Trailer zapowiadający grę tylko pogłębia uczucie rozczarowania. Na podobne zagrywki istnieje tylko jedno słowo – oszustwo.


PODSUMOWANIE

Przyznam, że ponieważ jest to KOLEJNA JUŻ część serii, świadcząca o tym, że twórcy nie tylko nie chcą wyciągać żadnych wniosków, ale dziwnie cieszy ich jazda po równi pochyłej (po co się męczyć, skoro marketing i tak sprzeda tytuł?), a scenarzyści tworzą fabułę na kolanie i od niechcenia, czwórka i tak byłaby chyba zbyt dobrą oceną. Ale misje morskie i polowanie zasługują na to jedno oczko wyżej. Tak czy inaczej – rozczarowanie niebywałe.


Ocena: 5/10