poniedziałek, 28 maja 2012

Uncharted 3 - Oszustwo Drake'a



Notkę przygotował Psycho-Mantis.

„Uncharted 3” to kolejna część doskonałej serii gier akcji i przygody racząca nas filmową oprawą,  niesamowitymi strzelaninami i ciekawymi zagadkami, a także większą ilością informacji, dzięki którym lepiej poznajemy lubianego przez graczy Drake’a. Jak zwykle zwiedzimy kawał świata, a każdy środek lokomocji, jakim przyjdzie nam podróżować, rozpadnie się pod stopami bohatera. A dalej jak zwykle - rozwiążemy kilka łamigłówek i poniszczymy mienie tu i tam.

Wszystko to już dobrze znamy i lubimy, jednak w tej części czegoś zabrakło - powiewu świeżości. Znowu bowiem mamy to samo skakanie po jadących ciężarówkach czy charakterystyczną ucieczkę z widokiem kamery na to, co nas aktualnie goni. Brak w tym jakiejś pompy - wystarczy wspomnieć doskonałą sekwencję ucieczki przed ciężarówką w ciasnej alejce w U2, czy widok U- Bota z pierwszej części gry. Tu zaś nie zapada w pamięć nic szczególnego, co wspominałoby się po wyjęciu płyty z konsoli. Jest ok, ale brakuje tego czegoś na miarę przełomu względem poprzednich odsłon. Ponadto odnoszę wrażenie, że zmieniono coś mocno w  parametrach  przeciwników i broni. Często zdawało mi się, że nasze kule nie zadają obrażeń, a co drugi nabój to ślepak. Tymczasem przeciwnicy strzelają wręcz ze snajperską precyzją, nawet gdy prowadzą ślepy ogień zaporowy zza osłony, nie celując. Bywa to niezwykle frustrujące, gdy przeciwnik, będący od nas metr, nie reaguje w ogóle na zadawane obrażenia, natomiast  sam posyła nam każdy nabój w głowę.

Jest to kawałek solidnej gry, ale zdecydowanie najsłabsza cześć serii - zabrakło nowości: wszytko to, co już było, wrzucono w nowe miejsca i na tym poprzestano; zabrakło zaskakujących zwrotów akcji. Kampania dla jednego gracza sprowadza się zatem do powtórki z rozgrywki z irytującym strzelaniem na dokładkę. Multiplayer, a zwłaszcza kooperacja, wypadła za to wyśmienicie - mnóstwo zabawy, masa rzeczy do odblokowania, multum trybów to zajęcie na szmat czasu, zwłaszcza, że wyszło już sporo dodatków, mapek  i innych drobiazgów, które jeszcze bardziej urozmaicają ten tryb. Co ciekawe, w grach kooperacyjnych przeciwnicy zachowują się o wiele lepiej, jeśli chodzi o reakcję na nasze kule  - przypomina to bardziej poprzednie części i nawet wypadające multum wrogów nie drażni, w przeciwieństwie do singla, gdzie najwyraźniej przeciwnicy mają czaszki z tytanu.


Plusy:

+ filmowość
+ pełna polska polonizacja
+ humor
+ różnorodność
+ genialna kooperacja
+ świetny multiplayer
+ audio
+ grafika
+ zagadki

Minusy:

- totalnie irytujący przeciwnicy w kampanii dla pojedynczego gracza
- lekka wtórność względem poprzednich części.
- kampania dla pojedynczego gracza nieco rozczarowuje.

Ocenę znacznie podwyższa doskonały multi, tryb single wyraźnie słabszy.

Ocena: 8=/10

poniedziałek, 21 maja 2012

Bulletstorm




Notkę przygotował Psycho-Mantis.



Twórcy „Bulletstorma” byli bardzo pewni swojego nowego dzieła: złożyli wiele obietnic i rzucili wyzwanie „Killzone 3”, twierdząc iż ich gra zatrzęsie światem fpsów w posadach. Jak to bywa, twórcy byli nieco za mocni w gębie, a za słabi w praktyce.

„Bulletstorm” jest ciekawym fps-em z prostą  fabułą, fajną grafiką, wyrazistymi postaciami i przede wszystkim pomysłem na nowe podejście do strzelanin. „Kill with skill” było hasłem przewodnim całego przedsięwzięcia - chodzi ni mniej, ni więcej o to, by wszystkich przeciwników unicestwiać w złożony i jak najbardziej skomplikowany sposób, za co będziemy nagradzani punktami. Np. przyciągamy przeciwnika do siebie specjalną smyczą, oplatamy wybuchowym łańcuchem i dajemy kopa na kaktus, przewody pod napięciem, czy inne śmiercionośne  przedmioty w okolicy . Im więcej akcji połączymy, tym więcej punktów zbierzemy. Cały problem polega na tym, że gra jest dość chaotyczna - ograniczone drzewo broni i w sumie dość mała możliwość kombinacji powoduje, że trudno mówić tu o planowaniu jakichś akcji... poza nachalnie narzucanymi kombosami, gdzie przeciwnicy dosłownie depczą po obiektach, którymi ich zabijemy.

Dość różnorodne plansze, bardzo fajne miasto, w którym rozgrywa się znaczna część gry, a także bronie dają radę, jednak po jednokrotnym skończeniu przygody do tego tytułu nie chce się już po prostu wracać. Nie ma tu niczego, co mogłoby zapaść w pamięć, niczego, do czego chcielibyśmy jeszcze powrócić na dodatkowe godziny rozgrywki. Przez całą grę najczęstszym widokiem jest noga naszego bohatera którą dajemy kopa... dosłownie wszystkim. Rozgrywki nie wydłuża kooperacja czy multiplayer, który polega dokładnie na tym samym, czyli kombinacjach i egzotycznym zabijaniu, i tak w kółko. Człowiek mniej więcej w połowie kampanii odczuwa totalne znużenie. 

Gra na raz, w dodatku nie dla każdego, raczej dla miłośników fpsów, którzy chcą zobaczyć kolejny - z nieco inną konwekcją. Reszta się wynudzi.

Plusy:

+ różnorodne lokacje
+ ciekawe bronie
+ zabawne sytuacje i dialogi
+ ciekawy pomysł
+ grafika

Minusy:

- schematyczność rozgrywki
- powtarzalność
- chaos
- mała różnorodność kombinacji zabójstw

Ocena: 5=/10

piątek, 18 maja 2012

Lost Planet 2


Notkę przygotował Psycho-Mantis.


Gigantyczni bossowie, masa stworów, mechy, bronie wielkości człowieka, czy kuriozalne zachowanie i wygląd naszych postaci to cechy rozpoznawcze „Lost Planet 2”. Ogromny arsenał, różnorodność i długość rozgrywki, masa rzeczy do odblokowania zapewniają zabawę na wiele godzin. Trzeba jednak zaznaczyć, że gra celuje w kooperacje dla czterech graczy, zatem jeśli ma się zgrany team znajomych, strzelanka jest po prostu fenomenalna! Masa radochy i śmiechu gwarantowana! Można też grać z botami, jednak te są tępe i zazwyczaj stoją i strzelają, ginąc przy tym często i gęsto.


Całe sedno zabawy to odblokowywanie nowych śmiesznych ubiorów i zachowań dla naszych postaci - zakres kustomizacji jest spory, a darmowe DLC pozwala przebrać postaci za Helghastów z Killzone’a. Widok całego teamu Helghanów pacyfikujących  stwory – bezcenny.

Gra tylko i wyłącznie do zabawy ze znajomymi, w pojedynkę - nie ma sensu.

Plusy:

+ bossowie
+ przeciwnicy
+ masa broni
+ masa strojów
+ szeroka kustomizacja
+ kuriozalne, śmieszne zachowania naszych postaci
+ gra w kooperacji
+ kampania
+ audio
+ grafika
+ kooperacja dla 4 graczy

Minusy:

- gra w pojedynkę


Ocena: 8+/10

Mafia II


Notkę przygotował Psycho-Mantis.



„Mafia II” to mocne gangsterskie kino i gra w jednym. A i owszem, gra jest bardzo widowiskowa, przywodzi na myśl wiele doskonałych kreacji filmowych. Mamy tu doskonały przykład solidnej zabawy w stylu GTA – przygodówki z widokiem TPP, choć nie z tak rozległym i otwartym światem.

Akcja zaczyna się na wojnie i zdecydowanie to ten słabszy etap historii. Na szczęście, szybko trafiamy w przygnębiające i zimowe lata 40-te oraz gorące i pełne przepychu lata 50-te. Linia fabularna jest bardzo ciekawa, misje są widowiskowe i pełne akcji. Główny bohater, wykonując mokrą robotę, pnie się po szczeblach mafijnej kariery, robiąc przy tym kilka „fuch” na boku. Zapomina jednak, że brudząc sobie coraz bardziej ręce, zyskuje się też wielu wrogów, a „rodzina” nie wybacza zdrady.

Pod koniec gra zaczyna nieco nużyć schematycznością zadań, ale końcówka to istny majstersztyk, nie tylko gameplayowo, ale przede wszystkim fabularnie. Bardzo mocne zakończenie zapada w pamięć.


Plusy:

+ fabuła
+ gameplay
+ ciekawe misje
+ filmowość
+ arsenał
+ przygnębiający klimat
+ zakończenie
+ czarny humor
+ wyraziste postacie
+ rozmiar miasta
+ oprawa audio

Minusy:

- chwilami nieco zbyt schematyczna
- drobne niedoróbki
- nieco irytująca policja, która czasem widzi nas dosłownie przez ścianę.

Ocena: 8+/10

Eat Lead



Notkę przygotował Psycho-Mantis.


„Eat Lead” to w założeniu gra parodiująca inne gry. Mamy tu wiele nawiązań do konwencji czy serii gier, a nawet konkretnych postaci. Nasz heros to przebrzmiała gwiazdka 8 bitowych  gier, która po latach sławy zostaje zapomniana. Pojawia się jednak promyczek nadziei na nową grę i powrót na szczyt. Stąd gra nosi podtytuł „The Return of Matt Hazard”, chociaż zapewne o gościu nigdy nie słyszeliście. I słusznie bo to pierwsza gra z jego udziałem – tą konwencją właśnie twórcy będą się bawić przez całą rozgrywkę. Przynajmniej oni, bo gra z zabawą wiele wspólnego nie ma...


Grafika jest brzydka - człowiek ma ochotę wydłubać sobie oczy, zaś projekt leveli jest tak padaczny, że ludzie z wadą wzroku mogą cieszyć się, iż po zdjęciu okularów nie zobaczą detali. Przemierzając kolejne levele, przypomniały mi się kreskówki Hanny-Barbery i sławetne powtarzające się tła za postaciami. Dokładnie to samo serwują nam twórcy - często zastanawiamy się czy tym korytarzem  już nie szliśmy i czy przypadkiem nie minęliśmy tej skrzynki... jakieś 40 razy!

O ile nabijanie się z innych gier jest całkiem zabawne (np. dwuwymiarowa, mocno mangowa postać porozumiewająca się przy pomocy okienek dialogowych, rodem z gier RPG, budzi uśmiech na twarzy), to ból przynosi sama rozgrywka: bossowie są totalnie irytujący, zresztą jak wszyscy przeciwnicy, którzy pojawiają się znikąd – dosłownie i niemetaforycznie wychodzą z podłogi dzięki otwierającym się portalom.

System osłon jest precyzyjny inaczej, bronie to bazarowa popelina, strzelanie daje tyle radochy, co spacer po szpilkach na bosaka. Od muzyki można dostać ADHD,  nie wspominając o sterowaniu postacią, która zachowuje się jak kłoda drewna w stercie innych kłód. Fabuła miała być zabawna, ale nie wyszło i jest ona jedynie pretekstem do pojawiania się  coraz bardziej durnych wrogów na jeszcze bardziej durnych levelach. Największą zaletą tej gry jest brak mutliplayera. Nie warto kupić jej nawet dla pudełka po płycie.

Nie brać nawet jak dają darmo! Jeśli dostaniecie w prezencie od kolegi, to wiadomo już, że to były kolega i fałszywy przyjaciel.

Plusy:

+ ze dwa żarty na temat innych gier
+ brak multiplayera

Minusy:

- grafika
- muzyka
- odgłosy
- gameplay
- humor
- arsenał
- sterowanie
- przeciwnicy
- levele
- fabuła

Ocena: 1/10