piątek, 29 października 2010

Sherlock Holmes kontra Arsene Lupin






"Sherlock Holmes - Przebudzenie" i "Sherlock Holmes kontra Kuba Rozpruwacz" uważam za całkiem znośnie wykonane przygodówki, które z pewnością zdobędą uznanie u fanów gatunku. Zupełnie nie pojmuję więc, jak to się stało, że granie w tytuł "Sherlock Holmes kontra Arsene Lupin", po którym sobie co nieco obiecywałam, momentami przypominało istną katorgę.

Ten sam niski budżet znów dręczy zmysł estetyczny (te same puste lokacje, powtarzające się do obłędu modele postaci, ta sama, zapętlona animacja postaci, ...), a muzyka jest uciążliwa jak jeszcze nigdy dotąd. Najgorsze jednak, że wciąż ponawia się problem z ustawieniem się wobec badanych przedmiotów. Podczas przeszukiwania muzeum natknęłam się na ślady na schodach, ale nie udało mi się ich zbadać, więc poszłam dalej. Znalazłam się w martwym punkcie i nijak nie potrafiłam posunąć gry do przodu. Zrezygnowana odszukałam poradnik w sieci, gdzie wyczytałam, że należy koniecznie obejrzeć ślady na schodach. Zrobiłam parę kółek dookoła śladów i okazało się, że rzeczywiście można je zbadać, jeśli tylko stanie się w odpowiedniej pozycji. Ten problem miały już poprzednie części - trzeba było stawać bardzo blisko drzwi, niemal w nie wchodzić, by upewnić się, czy nie pojawia się na nich czasem symbol ręki. Nigdzie jednak nie truło mi to tak krwi, jak właśnie w przygodzie z Lupinem.

Poprzednio opisywane przeze mnie odsłony serii o Sherlocku Holmesie miały swe lepsze i gorsze strony, ale żadna z nich nie była tak najeżona absurdami, jak właśnie ta. Nie chcę tu wdawać się w szczegóły, by nie zdradzać zbyt wiele, powiem tylko, że gra da się skwitować jako wabienie ptaka żółwiem (!) czy rozpracowywanie przepisu na psi przysmak przez grzebanie w śmietniku. Jestem rozczarowana - nie spodziewałam się dusznej atmosfery podejrzanego szpitala dla obłąkanych z "Przebudzenia", ale odrobiny powagi - tak. Bo chociaż nie zgłębiamy tu psychiki zwyrodniałego zabójcy, to jednak po spotkaniu arcymistrza dedukcji z arcymistrzem złodziejskiego fachu, można się spodziewać pojedynku dwóch wielkich intelektów: wojowniczych dżentelmenów obdarzonych sprytem i determinacją. Tymczasem dostajemy żenujące i nudne dreptanie z kąta w kąt, po niezbyt ciekawych miejscówkach (przeszukiwanie Tower doprowadzało mnie niemal do pasji). Najgorsze (oprócz Tower) jest chyba Muzeum Brytyjskie, gdzie ustawicznie biegamy od zagadki do biblioteki, do następnej zagadki i znów do biblioteki, i tak w kółko Macieju.

Rozczarowałam się tą częścią. Miał być pojedynek wszech czasów, a było... mieszanie malin z parówkami (dosłownie) - pewnie dlatego gra dostała od PEGI oznaczenie "3+". Czasem wydawało mi się, że to byłaby dobra ocena dla tego tytułu.

Ode mnie tylko:

 Ocena: 5/10

Żeby było smutniej - lepiej zagrać w tę grę, niż sięgać po książkę "Arsene Lupin kontra Sherlock Holmes".