sobota, 19 lipca 2014

Deadly Premonition


„Deadly Premonition” ma wszystko, za co należałoby skrytykować słabą czy też niewykończoną grę, a zatem: toporne sterowanie, idiotyczną mapę, brak możliwości strzelania/przeładowywania i jednoczesnego poruszania się, słabą grafikę (niektóre tekstury drapią po oczach jak papier ścierny!), kiepski model jazdy (i nieprzyzwoicie ślamazarne pojazdy – na szczęście, można opcjonalnie zdobyć radio, które umożliwia przemieszczanie się z miejsca na miejsce) i dość biedne miejscówki, które wydają się często pustawymi labiryntami nudnych pokoi, oraz – co tu ukrywać – wyjątkowo małą ilość grozy w tym horrorze. Osobne cięgi należą się twórcom za tylko jeden save slot – to powinno być karalne! Chyba tylko do muzyki nie mam większych zastrzeżeń, choć - jeżeli idzie o dźwięk – nic mnie tak nie irytowało, jak ustawiczne zawodzenia nieumarłych, zaś ilość utworów jest zdecydowanie zbyt mała w stosunku do długości gry.

Czy DP może się zatem komukolwiek podobać? Owszem, pod warunkiem, że lubisz horrory, filmy klasy B (zwłaszcza o najeźdźcach z kosmosu), atmosferę a’la „Strefa Mroku” i ogólną dziwaczność charakterystyczną dla pewnych dzieł grozy. Historia opowiedziana w grze potrafi wciągnąć, a miasteczko przywodzące na myśl serial „Twin Peaks” zdobyło tytułowi grono wiernych fanów.

Nie oszukujmy się jednak, DP to gra kiepska, nawet w wersji fabularnej. Zaczyna się rytualnym morderstwem, dalej mamy transformację otoczenia w inny wymiar (z wyjącymi nieumarłymi i wielkimi dobermanami spadającymi z nieba), mordercę z siekierą i agenta FBI, na którym takie rzeczy nie wywierają zbytniego wrażenia, a który konsultuje wszystko ze swoim wymyślonym przyjacielem. Miłośnika dziwaczności narracja wciągnie raz dwa. Niestety, trudno tu o zaskakujące rozwiązania i nieprzewidywalne zwroty akcji, zaś końcówka tej miejscami całkiem nastrojowej historii to już totalny „Resident Evil” ze zmutowanym bossem większym niż budynek (o rany...). Doskwiera też rażący brak logiki w zachowaniach wielu bohaterów, który nie ma nic wspólnego z dziwacznością opowieści, a zdradza jedynie kompletny brak pomyślunku twórców.

Trzeba również przestrzec, że tytuł ma pewien glitch, który może spowodować zniknięcie ważnego przedmiotu z inwentarza przy załadowaniu gry, przez co niemożliwe staje się ukończenie tytułu. Rozwiązaniem jest przechodzenie każdego rozdziału bez przerwy, aż do jego końca.

Przyznaję, że za podły glitch, jeden save i niedopracowane sterowanie (darujmy sobie brzydotę), ocena powinna być znacznie niższa. Chociaż nic mnie w fabule nie zaskoczyło, a historia okazała się dość przewidywalna, to  jednak grze udało się wyrwać mi ok. 20 godzin z życia i – mimo potrzeby przymykania oka nie wiele aspektów rozgrywki i fabuły – wciągnąć mnie w opowieść. Ci, którzy nie lubią dziwacznych historii, mogą spokojnie odjąć sobie dwa oczka od oceny.


Ocena: 6=/10

sobota, 12 lipca 2014

Lone Survivor


Zadziwia mnie powszechny zachwyt nad „Lone Survivor”, jedną z najbardziej przecenianych gier ostatnich lat. Właściwie to nie udało mi się znaleźć nawet jednej negatywnej recenzji – co najwyżej kilka wypowiedzi na forach tych, którzy wyłamują się ze zbitego muru zagorzałych wielbicieli tytułu (niektórzy nawet głośno przyznają, że nie było lepszej gry w historii - !). Patrzę na takie wypowiedzi z niedowierzaniem, i zastanawiam się – czy ci ludzie grali w ogóle coś poza indykami na smartphonach?

Gra od pierwszych minut zrobiła na mnie bardzo złe wrażenie. Styl pixelowy jest okropny. Nie mam nic przeciwko samym pixelom – mam sentyment do starych gier, z przyjemnością przeszłam też tak drapiącą po oczach pikselozę, jak seria o przygodach złodzieja Trilby’ego, ale co innego twarde, surowe pixele niczym ze starych konsol, co innego styl „Lone Survivor”, który powoduje bardzo niemiły – przynajmniej dla moich oczu - efekt rozmycia. Poza tym bohater, który miał chyba wyglądać na zmęczonego z tymi na wpół przymkniętymi powiekami, wygląda raczej na zblazowanego, zwłaszcza, że często wzrusza ramionami.

Złe wrażenie wywarło na mnie bezczelne ściąganie z serii „Silent Hill”. Owszem, można powiedzieć, trudno, by świat zamieniał się w krwawy koszmar z chodzącymi wszędzie potworami, a gracz nie miał skojarzeń z „Silent Hill” – zwłaszcza jeśli dorzucimy żyjącą tkankę na ścianach, lustra i dziury do przemieszczania się, itd. Ale dźwięk, który sygnalizuje nam podniesienie jakiejś rzeczy, nie jest skojarzeniem – to dźwięk z „Silent Hill” z nieco tylko zmienioną wysokością tonu. Jak tak można?!

Dalej znajdziemy toporne i irytujące walki z potworami, denne, nienaturalne dialogi, i marną, enigmatyczną fabułę, zalatującą znanymi z dawna motywami (zwłaszcza „Silent Hill 2” się kłania). Poza tym to naprawdę kiepski scenariusz, w którym nawet nie próbuje się podtrzymać opowieści z czołówki o zarazie, która spadła na świat, i już po minucie wiemy nazbyt dobrze, że wszystko dzieje się jedynie w głowie bohatera. Do tego nie rozumiem idiotycznego pomysłu, dlaczego nie zabijanie potworów ma utrzymywać psychikę bohatera w dobrym stanie. Czy autor pomyślał o tym choćby przez minutę? Co czyniłoby cię zdrowszym psychicznie – świadomość, że za drzwiami chodzi monstrum, które natychmiast rzuci się, by cię rozerwać, gdy tylko znajdziesz się w jego polu widzenia, czy też fakt, że potwór jest martwy, ubity na amen i nic ci już nie może zrobić, gdy wyjdziesz z pokoju? Bezsens.

Najgorsze, że bohater czuje się śmiertelnie zmęczony CO KILKA MINUT, przez co trzeba co rusz wracać do jego mieszkania  i dać mu się przespać (co automatycznie zapisuje grę). Okrutnie irytujący pomysł.

Nawet jeżeli lubicie survival horrory, nie potrafię Wam polecić niniejszego tytułu. Nie wydałabym na niego nawet złotówki.


Ocena: 3/10