Zadziwia mnie powszechny zachwyt nad „Lone Survivor”, jedną z
najbardziej przecenianych gier ostatnich lat. Właściwie to nie udało mi się
znaleźć nawet jednej negatywnej recenzji – co najwyżej kilka wypowiedzi na
forach tych, którzy wyłamują się ze zbitego muru zagorzałych wielbicieli tytułu
(niektórzy nawet głośno przyznają, że nie było lepszej gry w historii - !).
Patrzę na takie wypowiedzi z niedowierzaniem, i zastanawiam się – czy ci ludzie
grali w ogóle coś poza indykami na smartphonach?
Gra od pierwszych minut zrobiła na mnie bardzo złe wrażenie.
Styl pixelowy jest okropny. Nie mam nic przeciwko samym pixelom – mam sentyment
do starych gier, z przyjemnością przeszłam też tak drapiącą po oczach
pikselozę, jak seria o przygodach złodzieja Trilby’ego, ale co innego twarde,
surowe pixele niczym ze starych konsol, co innego styl „Lone Survivor”, który
powoduje bardzo niemiły – przynajmniej dla moich oczu - efekt rozmycia. Poza
tym bohater, który miał chyba wyglądać na zmęczonego z tymi na wpół
przymkniętymi powiekami, wygląda raczej na zblazowanego, zwłaszcza, że często
wzrusza ramionami.
Złe wrażenie wywarło na mnie bezczelne ściąganie z serii
„Silent Hill”. Owszem, można powiedzieć, trudno, by świat zamieniał się w
krwawy koszmar z chodzącymi wszędzie potworami, a gracz nie miał skojarzeń z
„Silent Hill” – zwłaszcza jeśli dorzucimy żyjącą tkankę na ścianach, lustra i
dziury do przemieszczania się, itd. Ale dźwięk, który sygnalizuje nam
podniesienie jakiejś rzeczy, nie jest skojarzeniem – to dźwięk z „Silent Hill”
z nieco tylko zmienioną wysokością tonu. Jak tak można?!
Dalej znajdziemy toporne i irytujące walki z potworami, denne,
nienaturalne dialogi, i marną, enigmatyczną fabułę, zalatującą znanymi z dawna
motywami (zwłaszcza „Silent Hill 2”
się kłania). Poza tym to naprawdę kiepski scenariusz, w którym nawet nie
próbuje się podtrzymać opowieści z czołówki o zarazie, która spadła na świat, i
już po minucie wiemy nazbyt dobrze, że wszystko dzieje się jedynie w głowie
bohatera. Do tego nie rozumiem idiotycznego pomysłu, dlaczego nie zabijanie
potworów ma utrzymywać psychikę bohatera w dobrym stanie. Czy autor pomyślał o
tym choćby przez minutę? Co czyniłoby cię zdrowszym psychicznie – świadomość,
że za drzwiami chodzi monstrum, które natychmiast rzuci się, by cię rozerwać,
gdy tylko znajdziesz się w jego polu widzenia, czy też fakt, że potwór jest
martwy, ubity na amen i nic ci już nie może zrobić, gdy wyjdziesz z pokoju?
Bezsens.
Najgorsze, że bohater czuje się śmiertelnie zmęczony CO KILKA
MINUT, przez co trzeba co rusz wracać do jego mieszkania i dać
mu się przespać (co automatycznie zapisuje grę). Okrutnie irytujący pomysł.
Nawet jeżeli lubicie survival horrory, nie potrafię Wam polecić niniejszego tytułu. Nie wydałabym na niego nawet złotówki.
Ocena: 3/10