Notkę przygotował
Psycho-Mantis.
Po genialnej części pierwszej, solidnej dwójce, trójka, niestety,
rozczarowuje. Design wrogów jest słaby, zamiast krwawych necromorphów są
jakieś zasuszone badyle, które nie przypadły mi do gustu. Świetnie prezentuje
się sterowanie i poruszanie postacią, zostało jeszcze bardziej dopracowane -
jest proste, intuicyjne i wygodne.
Grę można ukończyć w kooperacji -
powiem szczerze, że wypada to całkiem fajnie, natomiast totalnie nie
wykorzystano potencjału tego rozwiązania - jest ono wrzucone totalnie bez
przygotowania. Po prostu nagle idziemy w dwójkę, a zadanie które robiliśmy
samotnie, nagle magicznie potrzebują pomocy drugiego gracza.
Wydawać by się mogło, że
kooperacja zabije klimat DS’a, ale – niestety - klimat zabili twórcy. Gra utraciła cały swój charakter, z którego
słynęło. DS3 nie jest straszne, nie ma żadnych elementów horrorowych, parę razy
próbuje podnieść ciśnienie tanimi sztuczkami, jak wyskakiwanie tuż za plecami
czy przed twarzą, ale to pogarsza tylko ogólny obraz porażki. Główną przyczyną
jest totalna zmiana profilu gry. Z walki o przetrwanie w uwięzieniu zrobił się
całkowity shooter w ciągle zmieniających się lokacjach.
Fajne w serii było te nietuzinkowe rozwiązania - różne futurystyczne
narzędzia górnicze, zamknięta przestrzeń, jak miasto Tytan czy Planetołamacz
Ishimura i my. Zwykły technik, który próbuje przetrwać. Teraz mamy do
dyspozycji otwarte przestrzenie, dużą bazę na mroźnej planecie i cały arsenał
broni, który możemy dowolnie modyfikować i budować od podstaw przy pomocy
znalezionych części. Karabin plazmowy z wyrzutnią rakiet pod lufą? Nie ma
problemu, można się dopakować po zęby. Kustomizacja jest przesadzona do bólu.
Grając, co chwila czezłem w warsztacie na grube godziny, ciągle coś
poprawiając, bo drzewo możliwości, jak i sama konstrukcja i ulepszenia są na
początku naprawdę nie do ogarnięcia. Grając w kooperacji, czeka się wieki -
zawsze ktoś dłubie i dłubie w zasobniku. Amunicja jest jedna uniwersalna do
wszystkiego. Każdy magazynek jest na bieżąco przeliczany na rożne bronie. Jeden
”clip” automatycznie jest, dajmy na to, 10. rakietami, albo 30. nabojami do
karabinu. Fatalne rozwiązanie. Okuci bronią idziemy i siejemy do stosów wrogów,
którzy wypadają tabunami. Istna maszynka do mięsa - to shooter pełną gębą i to
w stylu Rambo.
Jeśli chodzi o warstwę fabularną jest ona straszliwym rozczarowaniem. Dowiadujemy
się w końcu, czym jest Marker i dlaczego powoduje powstawanie necromorhów i
jest to wytłumaczenie… po prostu głupie. Naprawdę, jest ono tak idiotyczne, że
rozwaliło mi totalnie urok wspaniałej pierwszej części. Jak pomyślę sobie, że
na Ishimurze dochodzi do istnej krwawej masakry, a statek wypełniony jest
mutantami z takiego powodu, to klimat po prostu siada momentalnie. Pierwszy
chyba taki przypadek, że źle poprowadzona fabuła rozwala urok starych części.
Obłęd.
Jako shooter, zwłaszcza w koopie, gra się całkiem fajnie, niemniej muszę
z bólem powtórzyć swoją myśl po obejrzeniu trailerów przed premierą - z gry
zrobili istnego klona „Lost Planet”, a raczej „Lost Space”. Szkoda tematu.
Ocena: 5/10
Plusy:
+ sterowanie
+ ładne widoki
+ ładna grafika
+ kooperacja
Minusy:
- utrata klimatu/ przerobienie
serii na bezmózgi shooter
- słaby design wrogów
- idiotyczna fabuła
- przekombinowany system budowy
broni