Niniejszą opinię wystawił Psycho-Mantis.
Seria Call of Duty zaczyna przypominać tasiemcowaty serial. Rok w rok wychodzi nowa cześć gry. Tym razem ukazała się trzecia część podserii Modern Warfare. Jak się można było spodziewać, jest to dokładnie ta sama gra, jaką widzimy od paru lat. Starusieńki silnik został całkowicie wyeksploatowany (nie można jednak nie zauważyć, że graficy wycisnęli z niego ostatnie soki). Gra nie robi wrażanie jak swego czasu oryginalne MW, do nowego Battlefielda 3 nie ma w ogóle porównania - pod względem graficznym wygląda przy konkurencji po prostu ubogo. Z drugiej strony, twórcy nie obiecywali gruszek na wierzbie co do oprawy i lekki lifting jest zauważalny już na pierwszy rzut oka, co sprawia – mimo wszystko - pozytywne wrażenie.
Muzyka jest jak najbardziej w porządku, niczego zarzucić nie można też oprawie audio w ogóle: wybuchy, walące się budynki, syreny, krzyk żołnierzy – do niczego właściwie nie można się przyczepić. Poza bronią. Niestety, ale od lat mam to samo poczucie, że broń w tej serii to jakieś plastikowe zabaweczki - wyglądają fajnie (te odwieczne bajery jak lufy, kolimatory, lunety, są po prostu świetne), ale nie widzę, a właściwie - słyszę różnicy między strzelaniem z miniguna a pistoletu. Broń terkocze tak nijako, że mam wrażenie, iż to karabinki ASG (Air Soft Gun). Konkurencja pod tym względem brutalnie miażdży MW3 – tu bowiem nawet zmiana magazynków brzmi jak plastik, a łusek to w ogóle nie słychać.
Za to gameplay zrywa czapkę razem z włosami. Akcja, akcja i jeszcze raz akcja w czystej postaci: bez przerwy ktoś strzela, coś wybucha, coś się wali. Misje są po prostu mistrzowskie - przejęcie Rosyjskiego U-Boota w czasie walk o Nowy York, czy walki o Paryż to klasa sama w sobie. Oczywiście, skrypt skryptem pogania, ale całość została wyreżyserowana fenomenalnie, co nie znaczy, że czasami nie zdarza się twórcom przegiąć maksymalnie ( taka choćby walka z kilkoma śmigłowcami szturmowymi Hind-D przy pomocy transportowego Black Hawka’a to już kuriozum!), niemniej cała filmowa otoczka trzyma tempo nawet w misjach skradankowych. Jeśli chodzi o fabułę - jest świetnie! Czuć, że to kolejna brutalna światowa wojna która pochłania setki ofiar; cieszą liczne nawiązania do poprzednich części. Wszystkie wątki zostały bardzo zgrabnie pozamykane, a my mamy godne zwieńczenie trylogii MW - sam finał to, to czego życzyłbym sobie w każdej grze: prawdziwe mocne uderzenie, które ryje beret i zdziera papę z dachu!
Zarzut można mieć do sztucznej inteligencji wrogów i sojuszników. Wrogowie, jak zwykle, widzą głównie nas, a granaty rzucają z milimetrową precyzją, zaś sojusznicy to rasowi idioci: wbiegają w stado wrogów, aby karnie zebrać tęgie baty. Całe szczęście, ważne dla fabuły postacie są nieśmiertelne, bo inaczej gry chyba nie dałoby się ukończyć. Twórcy najwyraźniej chcieli przymaskować problemy w sztucznej inteligencji efektownymi elementami walki wręcz: gdy nasi kompani znajdą się już w tłumie wrogów, potrafią ich zabić niezwykle widowiskowo.
Co do trybu multiplayer, to za takowym w ogóle nie przepadam, a i ten z MW jakoś nigdy nie przypadał mi do gustu ze względu na przebajerzenie różnymi gadżetami czy też niezwykle irytującymi bonusami za killstrike’i. Pograłem jednak trochę i stwierdzić mogę, że multiplayer niewiele się zmienił od ostatniej części i potraktować go należy jedynie jako mappack Prawdziwą perełką są za to (i znowu) wyzwania Spec Ops przy których można spędzić kilka ładnych chwil.
MW3 oferuje dokładnie to, czego się można było po twórcach spodziewać: średnią grafikę i powtarzalny multiplayer, ale za to akcję w filmowym wydaniu ze świetną fabułą i prawdziwą megatoną na finał. Słowem, odgrzewany kotlet, ale za to w jakim sosie!
Plusy:
+ fabuła
+ filmowe akcje
+ zakończenie
+ gameplay
+ lifting graficzny
Minusy:
- AI
- powtarzalny multiplayer
- „plastikowe” bronie
- przestarzały silnik gry.
Ocena: 8-/10