Twórcy serii Final Fantasy obiecywali wiele po tej chodzonej bijatyce: miały być latające krzesła, wirujące pięści i zrywanie papy z dachu. W rezultacie wyszła im seria dopracowanych wizualnie filmików, poprzerywana mało grywalnymi potyczkami z nudnymi przeciwnikami.
Swego czasu oprawa wizualna tego tytułu rzeczywiście robiła wrażenie – złośliwi nazywali nawet grę graficznym demem możliwości PS2. A to dlatego, że poza grafiką i dopracowanymi, choć niesmacznie udziwnionymi modelami postaciami nic więcej graczowi nie oferowała. W istocie „The Bouncer” jest jak tort na wystawie leniwego cukiernika – z wierzchu piękny i kuszący oko, w środku zupełnie zepsuty i skwaśniały.
Rozgrywka jest krótka, prymitywna i kompletnie niedopracowana. Bohaterowie są raczej toporni w sterowaniu, przeciwnicy nieciekawi, otoczenie zaś smętne i puste. Do dyspozycji oddano nam trzy postacie i teoretycznie możemy przed każdą walką wybrać, którą z nich chcemy walczyć. W rzeczywistości jednak system wyboru w ogóle się nie sprawdza, ponieważ za punkty zdobyte w wygranych potyczkach udoskonalać możemy jedynie tę postać, którą uprzednio wybraliśmy. Oznacza to, że jeśli nie będziemy grać konsekwentnie jednym i tym samym bohaterem, skończymy grę przy silniejszym bossie, z trzema zbyt słabymi postaciami, z których dwie sterowane przez konsolę i tak nie będą się zbytnio starały wygrać, a jedna (bohater o imieniu Kou) będzie wręcz ostentacyjnie stać jak kołek.
Najbardziej doskwiera brak opcji „continue” – w razie przegranej walki trzeba wgrać ostatni save i ręcznie pomijać (opcją „skip” wywoływaną z menu) szereg filmików poprzedzających daną walkę. Jest to niezwykle uciążliwe i zwyczajnie irytujące. Na osobną naganę zasługuje kamera, która nie dość, że potrafi się zgubić podczas walki, to często ustawiania jest tuż przed twarzą sterowanej postaci, przez co widzimy to, co ona zostawia za plecami, nie widzimy zaś dokąd biegniemy! Przez to właśnie doszło do tego, że utknęłam w korytarzu z zamykającymi się coraz szybciej grodziami i... po prostu zostałam w takiej pustej, zamkniętej przestrzeni, mogąc jedynie wyjść z gry i wgrać poprzedniego save’a (nawet „game over” się nie wyświetliło!). Nadpsutą wisienką na tym pleśniejącym torcie jest fakt, że samą grę można ukończyć w godzinę!
Podobno w połowie prac na grą trzy czwarte zespołu twórców odeszło z firmy. To z pewnością wiele tłumaczy, ale na pewno nie to, dlaczego „The Bouncer” został wypuszczony jako pełnoprawny, dopracowany produkt.
Plusy:
- grafika
Minusy:
- cała reszta
Ocena: 3/10
Ocena: 3/10