czwartek, 16 grudnia 2010

God of War 3


Tytuł ten oszałamia grafiką. Pod względem wizualnym prezentuje się wręcz niebotycznie. Tutaj jednak kończą się zachwyty.

Gra jest momentami zbyt ciemna. Tak, wiem, że chodziło o rewelacyjną grę świateł i rozjaśnianie mroku jarzącą się bronią, którą zadajemy ciosy, ale momentami trudno się przez to zorientować w terenie (przez co parę razy spadłam w przepaść, bo nie dość dobrze widziałam fragment krawędzi, z której trzeba było się wybić). Poprzednie dwie odsłony były bardzo dobrze oświetlone, więc zetknięcie z trzecią częścią pełną licznych i gęstych cieni działa odrobinę zniechęcająco. Do tego dochodzi wizja przedstawionego świata.

W poprzednich grach jasność i struktura miejscówek nie pozwalały zapomnieć, że gramy w grę wideo i że wszystko, co nas otacza, istnieje ku naszej radości - tak estetycznej przyjemności podziwiania wykreowanego świata, jak i niczym nieskrępowanej destrukcji, którą sialiśmy. Wspaniale komponowało się to z bohaterem i samą historią - Kratos był uosobieniem gniewu, który idzie przez życie otwierając drzwi z kopa i zmiatając z drogi absolutnie każdego,  nieważne - wojownika czy bezbronnego człowieka. To sprawiało, że w przemocy, którą epatował, było sporo miejsca na humor, a całość dała się traktować z przymrużeniem oka. Teraz Kratos wydaje się pozbawiony dawnej buty, jest wręcz smutny i zniechęcony, a twórcy usiłują podejść do sprawy bardziej na serio, przez co radość z całej tej świadomości uczestniczenia w świetnej grze wideo, gdzieś pryska - tak, jak gdyby twórcy nie chcieli już byśmy po prostu dobrze się bawili, ale żebyśmy (nieco na siłę) przeżywali. Wszystko staje się zbyt poważne: zawsze dobrze oświetlone miejscówki, które w drugiej części nie pozbawiały nas złudzeń, że są tylko "levelami", a nie konkretnymi miejscami w czasie i przestrzeni (a prezentowały się rewelacyjnie), teraz, kryjąc się w gęstych cieniach, próbują przybrać na realności. W połączeniu z wygasłym gdzieś oburzeniem Kratosa i raczej miernymi (w porównaniu z drugą częścią) zagadkami, czyni to raczej smętne wrażenie.

To wszystko to rzec jasna tylko subiektywne odczucia, ale po wspaniałej części drugiej czuję się zwyczajnie rozczarowana - Kratos jest jakiś wygaszony wewnętrznie, wszystko jest takie ciemne, a ja zwyczajnie tęsknie za bajkowymi krajobrazami i widokami, jak konie ciągnące wyspę Sióstr Przeznaczenia z części drugiej, czy most Ateny z części pierwszej. Brakowało mi takiej fantazji w zwieńczeniu trylogii.

No i przemoc... W poprzednich dwóch częściach nie była ona obrzydliwa ani niesmaczna, dało się w niej zawrzeć wiele humoru (ciskanie tłumaczem jak szmatą o podłogę), teraz zaś powaga całości przekłada się i na przemoc właśnie - rozprawianie się z Hermesem czy Herkulesem (tak! nie rozumiem, jak twórcy mogli się tak pomylić, ale spotykamy Herkulesa zamiast Heraklesa) nie jest już wcale zabawne ani widowiskowe a właśnie obrzydliwe, a to, co dzieje się z Kronosem, zwyczajnie ohydne. Po prawdzie to chyba tylko scenka z księżniczką Posejdona potrafi wywołać na ustach gracza cień uśmiechu. W podobny sposób cierpi erotyka - to, co było nawet zabawne (scena na statku w pierwszej części), teraz jest wręcz obleśne.

Miało być jeszcze lepiej, a wyszło... lepiej jedynie pod względem wizualnym i to tylko w aspekcie detali, gry świateł i cieni, porowatej skóry Kratosa... nie pod względem wizji świata, który w porównaniu z pomysłami z dwóch poprzednich odsłon, prezentuje się pusto i szaro. Dodajmy jeszcze wyjątkowo nudne, aż nazbyt melodramatyczne rozwiązanie fabuły (momentami miało się wrażenie, że to jakieś "Final Fantasy") a otrzymamy piękny przykład przerostu ambicji.

Słówko o polonizacji - cieszy mnie fakt, że po tylu latach przymusowego grania w języku Szekspira, wreszcie doczekaliśmy czasów, w których polscy gracze mogą liczyć nie tylko na podpisy, ale i na dubbing. Szkoda tylko, że Bogusław Linda, którego osobiście uważam za bardzo miałkiego aktora, nie daje rady (a to ci zaskoczenie!) sprostać zadaniu. Inna sprawa, że Kratos jakoś sam z siebie oklapł, inna, że podkład Lindy określa się często słowem "zmęczony". A poza tym wybór aktora znanego z samych sympatycznych, dobrodusznych postaci (właściciel hotelu z "Syberii", Manfred z "Heavy Rain" a nawet... Tinky Winky!) do roli gromowładnego Zeusa, to jakieś nieporozumienie! Chyba jedynie do Herkulesa nie mogłam się przyczepić.

Przykro to stwierdzić, ale na każdym polu, poza stroną wizualną (i tylko jeśli idzie o moc detali, nie o kreację świata) zwieńczenie trylogii przegrywa z częścią drugą przygód Kratosa. Szkoda...


Ocena: 7=/10