poniedziałek, 20 grudnia 2010

Shadow of Memories


Postanowiłam, że ostatni wpis w tym roku powinien być nostalgiczny, dlatego dziś zerkniemy na japońską przygodówkę z 2001 roku, która była bodajże moją drugą grą na wspaniałą konsolę Playstation 2. Mowa o "Shadow of Memories", przechrzczonej w Ameryce (nie wiadomo, czemu i po co) na "Shadow of Destiny".

Gra zaczyna się od... śmierci głównego bohatera. Nasz metroseksualny denat, Eike Kusche, miast opuścić na dobre ziemski padół, trafia do innego wymiaru, gdzie spotyka tajemniczą, odzianą w czerń personę, która obdarowuje go "digipadem" - urządzeniem umożliwiającym podróżowanie w czasie, i namawia niedoszłego nieboszczyka, by spróbował zapobiec własnej śmierci. Szybko okazuje się jednak, że uniknięcie własnego zgonu, sprawi jedynie, że morderca zmieni czas swego zbrodniczego zamiaru - nie zrezygnuje z uśmiercenia Eike'a. Jedynym wyjściem okazuje się więc odkrycie tożsamości zabójcy i pokrzyżowanie mu szyków.

Trudno jednoznacznie ocenić tę grę. Witała ona gracza bardzo dobrą (na tamte czasy) trójwymiarową grafiką, zaciekawiała opowiadaną historią, niezłą muzyką i pomysłowym wykonaniem (świat przeszłości utrzymany był w jednolitej tonacji brązów i beżów). Fabuła była na tyle interesująca, że po pierwszym przejściu gracz pozostawał z wrażeniem ukończenia niezwykle intrygującej produkcji. Problemy zaczynały się przy drugim i trzecim podejściu, gdzie wychodziło na jaw, iż przedstawiony świat jest w rzeczywistości skrajnie pusty, sterylny i nieciekawy, postacie są płaskie i papierowe, sama gra nieprzyzwoicie liniowa, zaś rozgrywka... praktycznie nie istnieje! Co prawda mamy urządzenie do podróżowania w czasie, ale przez większą część gry, nie wiemy, co właściwie mamy robić, gdzie się udać (i w sumie dlaczego), i czego się po nas oczekuje. Nie mamy faktycznej wolności do dokonywania wyborów, a jedynie jej złudzenie, przez co tytuł ten momentami bardziej przypomina film niż grę. Widzimy kobietę, wciskamy kółko, kobieta mówi coś, co zbliża nas do rozwiązania zagadki. Widzimy dziewczynkę, wciskamy kółko, i znów otrzymujemy jakiś strzępek istotnej informacji. Jeden pan nic nam nie mówi, zaś próba rozmowy z sobą samym kończy się śmiercią. W sumie biegamy tylko po pustym, niepokojąco cichym, nieprzystępnym miasteczku, czekając aż natkniemy się na coś, co posunie akcję do przodu - szukając kogoś do rozmowy, miejsca, w którym coś (cokolwiek!) się dzieje, albo zwyczajnie wyczekując aż "digipad" zacznie migać, nakazując nam tym samym szybki przeskok w czasie (bez uprzedzania nas o docelowym miejscu, czasie i przyczynie skoku).

Jeśli wejdziemy do płonącego budynku, zginiemy. Jeśli nie wejdziemy... akcja nie posunie się do przodu. Musimy zginąć. Ale nie możemy naprawić błędów popełnionych przy danej sytuacji (to po co podróżować w czasie??). Jak już jednak wspominałam, historia jest  na tyle ciekawie przedstawiona, że przy pierwszym przejściu nie doskwiera to aż tak bardzo - skupiamy się całkowicie na odkryciu tożsamości mordercy, dajemy się ponieść opowieści, przez co faktyczny brak rozgrywki, rozwiązywania zagadek czy wolności zmieniania historii nie irytuje. Aż do drugiego czy trzeciego przejścia (gra posiada kilka różnych zakończeń)...

Po pierwszym przejściu byłam skłonna przyznać tej grze siódemkę. Pomijając problem paradoksów czasowych i śmiesznie małej interakcji z przedstawionym światem, sama historia potrafiła dostarczyć rozrywki. Przy kolejnych przejściach człowiek łapał się jednak za głowę, widząc, jak żenująco słaba jest rozgrywka, jak skrajnie liniowa i nie pozbawiona błędów (całkiem poważnych!) historia, jak mało jest faktycznej gry w tej grze... Dlatego właśnie nie mogę jej przyznać więcej niż słabą piątkę z minusem.

Można zagrać, ale pod warunkiem nastawienia się na interaktywną, nie do końca składną opowieść, niż zwyczajnie dobrą grę. Ma ona swoje plusy... które bledną i nikną w oczach, przy każdym kolejnym włączeniu konsoli.

Ocena: 5-/10