„Final Fantasy Agito XIII”
zmieniło się w „Final Fantasy Type-0” ,
zaś „Final Fantasy versus XIII” już oficjalnie stało się „Final Fantasy XV”. Co
można powiedzieć o „Final Fantasy XIII-2” ? Jest lepsze od nieszczęsnej trzynastki.
Niestety, niewiele lepsze.
W FFXIII otrzymaliśmy chyba
najgorszy zestaw bohaterów w całej historii serii, na czele z obrażoną bez sensu na cały
świat , zimną jak ryba babą, która na noc wkłada głowę do wiadra z
tanią, różową farbą, oraz niewiarygodnie źle poprowadzoną historię, która
pogrzebała małe iskierki pomysłów kompletnie nieudolną narracją, złym
rozpisaniem scenariusza, skupieniem się na śliczniusiej plastikowości postaci
zamiast na treści, i ogólną nudą, jaką wiał przedstawiony świat. Tak, jak nie
przejmowano się kompletnie nieprzyswajalnym przedstawieniem fabuły w
trzynastce, tak równie lekko potraktowano scenariusz sequela – ni stąd, ni
zowąd pojawia się nowa bogini, obdarzająca bohaterów (siostrę Lightning i
chłopaka z przyszłości, gdzie nawet w zrujnowanym świecie bishouneni będą
ostatnimi, którzy przeżyją) mocą podróżowania w czasie, co zmusza gracza do
wyłączenia obszarów logiki i analizy w mózgu, ponieważ twórcy mają własne,
magiczne teorie na temat paradoksów i zmieniania biegu czasu, a także przyczyny
i skutku, nad którymi lepiej się nie zastanawiać.
Tak, fabuła jest lepiej
przedstawiona niż w poprzedniczce, tak, łatwiej ją śledzić. Ale czy jest w
ogóle warta śledzenia? Tego bym nie powiedziała. Główni bohaterowie – Serah i
Noel – to para wyrwana prosto z cosplayu: cukierkowo słodziutka dziewuszka i
rzekomo ostatni człowiek na planecie przyszłości (nie wypada przekonywująco w
tej roli). Mamy jakiś przebłysk pomysłu, ale zostaje on zmarnowany na rzecz
pokazania Lightning w zbroi z piórkami toczącej epicki pojedynek z
nieprzyzwoicie nudnym wrogiem w nieprzyzwoicie nużącym świecie.
Iluzję nieliniowości tworzy
możliwość odwiedzania kolejnych miejscówek w prawie dowolnej kolejności. Szkoda
tylko, że miejscówki owe są nudnawe, pustawe, a choć teoretycznie możemy skakać
po linii czasu po kilkaset lat w przód, świat w ogóle nie wydaje się zmieniać!
Niewiarygodne, ale wg twórców 300 lat w tę czy w tę nie tylko nie czyni
wielkiej różnicy technologicznej, ale ma też zerowy (!) wpływ na mentalność i
kulturę ludzi. Innymi słowy – dostajemy niepotrzebnie zagmatwaną, niezbyt
dobrze wyreżyserowaną i nienajlepiej rozpisaną, wiejącą nudą opowieść, bez
której świat rpg-ów mógłby się spokojnie obejść. Aha, gra kończy się nagłym
twistem i napisem – to be continued,
za co zarabia u mnie sporego minusa.
Grafika? Śliczniusia. Muzyka?
Ujdzie. Rozgrywka? Wciskaj X do oporu. To łatwiutki erpeg, w którym nie ma co
się martwić takimi drobnostkami, jak śmierć drużyny, czy negatywne statusy
(przy tym stare FFVI a nawet FFVIII mogą jawić się jako czysty hardkor!). Nawet
finałowy boss jest łatwiejszy – jeśli zginiemy, walka wznowi się od tego etapu
, w którym przeciwnik dokonał ostatniej transformacji (a nie – jak to drzewiej
bywało – od ostatniego save’a, którego trzeba było na powrót załadować) – no,
chyba że wyłączymy grę.
Podsumowując – zupełnie
niepotrzebna, ale przynajmniej banalna do zaliczenia część serii.
Ocena: 6-/10