poniedziałek, 28 listopada 2016

Atelier Shallie


Początek „Atelier Shallie” podniósł ciśnienie wielu graczom. Piosenka o zagładzie świata? O strachu, lęku i nadchodzącej śmierci? No wreszcie! Długo to trwało , ale w końcu doczekaliśmy się poważniejszych wątków!

Tak można pomyśleć w pierwszej chwili. Rzeczywistość jest jednak brutalna: chociaż mamy świat, w którym wysychają wszelkie znane źródła wody, co powinno kojarzyć się z trwogą, rozpaczliwymi próbami odnalezienia ratunku i konfliktami zbrojnymi, seria Atelier pozostaje sobą i w świecie, który zmienia się w pustynię, daje nam mangowe ślicznotki w kostiumach kąpielowych (bo przecież jakaś tam zagłada totalna nie zepsuje nam dorocznego Festiwalu Wody!). Czyli po staremu – jest głupio, kolorowo i wesoło, a dziewuszki choć nieco się martwią o przyszłość, to bardziej przejmują się tym, aby nie utyć od nadmiaru cukierków.

Uproszczenia poczynione w „Atelier Escha…” postępują, dzięki czemu właściwie zostajemy pozbawieni limitów czasowych. Tak, tak, podróżowanie po mapie zostało pozbawione całego stresu związanego z ilością dni wymaganych na dotarcie do określonego miejsca i koniecznością dotrzymania terminów misji. Zastąpiono je… samopoczuciem bohaterki. Jeżeli będziemy spędzać zbyt dużo czasu na walkach albo zbieraniu ziółek, zamiast posuwać fabułę naprzód, samopoczucie protagonistki zacznie spadać, a gra będzie nas za to karać, chociażby spowolniając jej ruchy. Teoretycznie. Nie wiem, jak jest w rzeczywistości - choć nigdzie się nie spieszyłam, to i tak samopoczucie nigdy nie spadło mi nawet do połowy. Powiedziałabym wręcz, że czasu mamy aż w nadmiarze.

Twórcy nawydziwiali niepotrzebnie nad systemem alchemii, przez co stał się dla mnie z początku kompletnie nieczytelny, a później zwyczajnie uciążliwy. W dawnych grach wiedziałam, co zrobić, by uzyskać określone właściwości przedmiotów, mogłam też z góry wyznaczyć ich liczbę. Teraz muszę cały czas obserwować pewne wskaźniki i nieustannie eksperymentować (i ile się naklikać!), aby dojść do najlepszych rezultatów, a ilość przedmiotów zawsze jest stała w jednym procesie, co sprawia, że jeśli chcę mieć ich więcej, muszę go ponawiać i wracać do klikania i wybierania składników i obserwacji wskaźników! Okropność!

Walki (z wyjątkiem może dwóch bossów i opcjonalnych, znacznie silniejszych potworów) są śmiesznie proste, a zaletą eksploracji ma być... swobodny obrót kamerą (po tylu latach!).

Motorem zachęcającym do poznania zakończenia historii świata rozpoczętej w „Atelier Ayesha” była tajemnica postępującej suszy i przyczyny zapomnienia dziejów twórców ruin. Niestety, nie było na co czekać – susza postępuje, bo alchemia była nadużywana i źle wykorzystywana (tyle to się mogliśmy domyślić!), co zachwiało równowagą żywiołów i skaziło środowisko. Nie wiemy za to nic o zniknięciu starożytnych… bo tak jest wygodniej scenarzystom, którzy w innym wypadku musieliby popracować.


Ocena: 5/10