Pewna staruszka opowiada nam o
legendarnej wiosce, o którą nikt od wieków nie pytał, a która podobno leżała
kiedyś za szlakiem wodospadów, o której ona sama usłyszała w młodości jako o
starym micie. Co z tego wynika? Że po dziesięciu minutach spacerku do rzeczonej
wioski dojdziemy. Tak – „Tales of Xillia” naprawdę jest aż tak denna.
Od razu powiem, co w Xilii jest
na plus: quick save i możliwość zmiany poziomu trudności w trakcie gry. Minusów
będzie więcej.
Postacie są mdłe i nudne,
tworzone zupełnie bez fantazji, zaś historia sprawia wrażenie pisanej na
kolanie, tworzonej jedynie dlatego, że coś napisać trzeba było. Nawet można by przymknąć
oko, że jest głupio (momentami przeraźliwie głupio!), ale że jest tak nudno i
nieśmiesznie już nie. Sama reżyseria jest nadzwyczaj kiepska, a bohaterowie
zachowują się po wielokroć całkowicie nielogicznie (ostatni „boss” jest tak
kreowany na siłę, że aż brakuje słów!). Smętne teksty o stawaniu się
odpowiedzialnym dorosłym i kroczeniu własną ścieżką ponad wszystko w
zestawieniu z głupotą i nieznośnym egoizmem postaci czynią scenariusz jeszcze
bardziej drętwym i niestrawnym.
Gra sprawia wrażenie, jakby
wywodziła się jeszcze z wczesnych czasów poprzedniej generacji. Niby nie
mieliśmy wtedy takiej aż takiej anime-owej grafiki, ale obiektów wyskakujących
znienacka tuż przed nosem naszej postaci też nie (poważnie, jest to z lekka
żenujące, gdy chodzi się po mieście, a cóż dopiero gdy wchodzi się do
malutkiego pokoju, w którym nagle – bach! – masz przed sobą ludka). Nie
pamiętam też gry, w której metoda „kopiuj-wklej” aż tak rzucałaby się w oczy:
dość powiedzieć, że liczba NCP-ów jest aż do przesady ograniczona, przez co
zamordowana kobieta-szpieg za chwilę pojawia się jako ktoś zupełnie inny
(twórcom nie chciało się nawet zmieniać kolorów stroju!), każdy port jest
dokładnie TĄ SAMĄ lokacją, zaś na każdym bazarze drze się ten sam facet z tym
samym, doprowadzającym mnie do szału hasłem.
Starano się rzeczywiście o
złożony system walki, ale… nie jest on wcale wygodny. By przemieszczać się
swobodnie po arenie, trzeba używać gałki przy jednoczesnym wciskaniu L2. Zaś
żeby używać zalecanych technik zwanych „artes”, bez których pozostaje jedyne
bezsensowne młócenie przycisku X, wciskamy kółko i… tę samą gałkę (później
dochodzi i druga gałka pod dalsze „artes”, ale to nie polepsza sprawy – nie mam
pojęcia, jak w intensywnej walce, gdzie zaleca mi się szybkie przemieszczanie i
okrążanie wroga, swobodnie stosować kombos prawej gałki i kółka!). Efekt łatwy do przewidzenia w szybko toczącej
się potyczce (zwłaszcza, że nawet delikatne odchylenie sprawia, że postać
odpala nie tę technikę, której się spodziewamy). Tuż przed każdą walką mamy też
irytującą i nagłą pauzę – czasami na tyle długą, że człowiek zaczyna
podejrzewać zwis konsoli. Na co idzie cała pamięć operacyjna w Xilii – nie mam
bladego pojęcia.
Gra jest banalna i liniowa,
dlatego od biedy da się to to przejść. Ale jak na grę ukazującą się pod koniec
żywota PS3 jest to wyjątkowo słaba, absolutnie niewarta swej ceny pozycja.
Ocena: 4/10