Trzy poprzednie gry traktujące o
przygodach Sherlocka Holmesa, w które dane było mi zagrać, nie były może
arcydziełami gatunku, ale prezentowały chyba najlepsze przedstawienie
Doyle’owskich bohaterów jeśli idzie o media w ogóle, a do tego miały swój
specyficzny urok tworzony dzięki ogólnemu nastrojowi tajemnic i intryg, staroszkolnym
rozwiązaniom charakterystycznym dla przygodówek „point’n’click” oraz parze
doskonale dobranych aktorów, którzy wcielali się Holmesa i Watsona. Dlatego
bardzo ucieszyło mnie ukazanie się nowej odsłony serii ze stajni Frogware.
„Testament Sherlocka Holmesa”
prezentuje się dość biednie w porównaniu z większością gier wydanych na PS3.
Już początkowa animacja dość paskudnie wykonanych dzieci bawiących się na
strychu nie może budzić pozytywnych wrażeń. Brzydkie „zgrzyty” w tle w postaci
kłujących oczy szczelin między teksturami czy wywracające się na „drugą stronę”
elementy otoczenia (co zdarza się nawet podczas filmików!), choć nie są
nagminne, psują odbiór całości. Nie da się ukryć, że animacja rwie się, a
postaciom brakuje tak i urody, jak i optymalnej dozy realizmu (zwłaszcza przy poruszaniu się).
Tak, jak w przypadku poprzednich
odsłon przygód detektywa z Baker Street, poruszamy się po sztywnym, surowym
świecie przypominającym prostą dioramę. Rozumiem, że studio miało – jak zwykle
– ograniczony budżet, ale nie rozumiem pewnych idiotycznych rozwiązań, które
potęgują niemiłe wrażenie powrotu do sztucznego i sterylnego
środowiska. Można bowiem przeżyć to, że dzielnicę Whitechapel zamieszkują klony
zaledwie kilku osobników. Ale po co dawać dwóm stojącym praktycznie obok siebie
chłopcom identyczną kwestię, która jest ni mniej, ni więcej odtworzeniem tego
samego nagrania audio? Jeśli już musimy mieć miasteczko klonów, sensowniejsze
byłoby uciszyć większość z nich. Niby mały detal, ale rezultat byłby lepszy.
Grafika i animacja ogólnie prezentują się znośnie – podobnie jest z muzyką:
choć do znudzenia powtarza się motyw znany z – o ile mnie pamięć nie zwodzi –
„Przebudzenia”, to nie jest ona już tak nachalna i irytująca jak w części
poświęconej zmaganiom z Lupinem. Wytknąć za to należy źle ucięte kwestie
dialogowe, które po prostu rwą się od czasu do czasu na końcu wypowiedzi, czy
też fakt, że momentami brak jest synchronizacji obrazu i dźwięku. Zignorowano
też pojawiający się w poprzednich odsłonach problem postaci, która podąża za
nami, a która może nas przyblokować (w „Testamencie...” z powodu niemożliwego
do wyminięcia Holmesa, który zablokował mnie w pokoju, musiałam wgrać
wcześniejszy stan gry!).
Do dyspozycji mamy widok z trzeciej
lub pierwszej osoby. Przyznam, że patrząc, jak nieporadnie porusza się sztywna
postać detektywa, od razu przełączyłam się na widok z pierwszej osoby, co
wszystkim szczerze doradzam. W całej serii problemem było dla mnie nie
odnalezienie „hotspotów”, czyli punktów, które można zbadać (lub na nie
zadziałać), lecz takie ustawienie się względem nich, by te punkty możliwej
interakcji aktywować. Z wielkim żalem stwierdzam, że i tym razem problem
pozostał nierozwiązany – bardzo łatwo coś przegapić, nawet jeśli przechodzimy
bardzo blisko przedmiotu czy miejsca, jeżeli nie „załapiemy” odpowiedniego
kąta. Nagminne wciskanie przycisku L2 (ujawniającego „hotspoty”) w
ciemniejszych miejscach (jedno z nich było stanowczo zbyt ciemne!) staje się
koniecznością (na szczęście, pozwala to zarazem zdobyć dwa trofiki).
Ku mojemu zdziwieniu, w
recenzjach gry dość często pojawia się stwierdzenie, że zagadki są zbyt trudne.
Osobiście uważam, że dla fanów przygodówek serwowane przez twórców łamigłówki
okażą się dość proste, jeśli nie banalne. Innych ucieszy opcja „skip”, która
pozwala po prostu ominąć daną zagadkę. Ogromnie żałuję, że w "Testamencie..." tak mało było
elementów związanych bezpośrednio z samym śledztwem – tj. ustalania przebiegu
wydarzeń i wyciągania wniosków na tzw. tablicy dedukcyjnej – po „Sherlock Holmes kontra Kuba Rozpruwacz” liczyłam na przyszłe rozwinięcie tego elementu
rozgrywki.
Fabuła jest... dość bzdurna i
pozostawiająca wiele nieścisłości (np. dlaczego Watson ni z tego, ni z owego,
bez żadnego wyjaśnienia idzie w pewne miejsce?). Ale – przyznajmy to –
scenariusze kreślone przez samego Doyle’a też mogą czasami budzić jedynie
uśmieszek zmieszania (że niby jakim sekretnym chwytem pokonałeś Moriarty’ego,
Holmesie?). Jednak opowieść, w której słynny detektyw-doradca, zaczyna
zachowywać się na tyle dziwnie, że traci zaufanie samego Watsona, potrafi
wciągnąć i oderwać nas od świata na te parę godzin. Cieszy mnie, że bohaterowie
– jak już wspomniałam – dość wiernie odzwierciedlają swe literackie pierwowzory:
Watson jest dżentelmenem w każdym calu, zaś Holmes to stary, skupiony niemal
wyłącznie na sobie kawaler, chodzący własnymi ścieżkami (tak, tak, fani
hollywoodzkich produkcji – w prawdziwym Holmesie nie ma miejsca na nudną i
banalną erotykę niskich lotów, a kobiety nie rzucają się detektywowi na szyję,
on sam zaś nie jest bawidamkiem wywijającym spluwą – tutaj mamy dość samotnego
egocentryka, zafascynowanego faktem różnic istniejących w próbkach ziemi
pobranych z oddalonych od siebie miejsc).
Muszę wspomnieć również o polskim
tłumaczeniu (wersja kinowa), które... prezentuje się dość miernie. Nietrudno
zgadnąć, że tłumacz tłumaczył z kartki, nie orientując się dobrze w sytuacji.
Stąd gracz może się zdziwić, jak ma usunąć – jak każe mu polski tekst -
metalową płytę za pomocą ręcznika („clean out”). Tłumacz nie orientuje się
również w uniwersum Holmesa, twierdząc, że ten wyraża się o Irene Adler jako o
„tej jedynej”, podczas gdy „the woman” powinno być przetłumaczone jako „ta
kobieta” (kto czytał Doyle’a, ten wie, że jedyny powód, dla którego Holmes w
jakikolwiek sposób interesuje się ową damą, to fakt, że jest ona jedynym
przestępcą, który wystrychnął detektywa na dudka).
Uczciwie rzecz ujmując, tytuł
technicznie zasługuje na piątkę. Ale – jako miłośniczka przygodówek –
przyznaję, że mimo paru niedogodności, grało mi się całkiem przyjemnie, a seria wciąż
zachowuje swój urok.
Ocena: 6-/10
Plusy:
+ staroszkolne rozwiązania
przygodówkowe
+ Holmes, Watson i ogólny nastrój
gry
Minusy:
- technicznie poniżej przeciętnej, rwące się animacja i grafika
- zagadki mogłyby być ciekawsze,
zbyt mało faktycznego śledztwa i dedukcji