Konami jakoś nie może uwierzyć, że ktokolwiek chciałby zagrać w normalną partię „Yu-Gi-Oh!” na dużych konsolach. I stąd mogę tylko pomarzyć o zwykłej planszy i standardowych zasadach rozgrywki. Zamiast nich firma proponuje nam rozmaite udziwnienia, takie jak „The Duelists of the Roses”.
Ciekawą rzeczą tego tytułu jest to, że tak właściwie odwołuje się on do najpierwszych pomysłów twórcy oryginalnego uniwersum „Yu-Gi-Oh!” – tzn. do planszy świata przedstawiającej zmienne środowiska (np. góry, woda) wpływające na karty, którymi się posługujemy (takie plansze można zobaczyć w najpierwszych odcinkach pierwszej serii anime). Jeżeli więc, drogi Graczu, chcesz spróbować swych sił w „The Duelists of the Roses”, zapomnij o dobrze znanych ci zasadach rozgrywki (patrz tutaj). Owszem - znajdziesz tu i karty, i bohaterów znanych Ci z serii, ale cała zabawa odbywa się wedle zupełnie innych reguł.
Najprościej rzecz ujmując, wygląda to tak – mamy planszę, na której odwzorowane są różne rodzaje terenu mające wpływ na zachowanie kart. Gracza i przeciwnika reprezentują pionki odwzorowujące postacie znane z autentycznych kart „Yu-Gi-Oh!”. Cała zabawa polega na tym, by pozbawić przeciwnika punktów życia, atakując reprezentujący go pionek bądź jego karty. Pionki możemy przesuwać po planszy – możliwe jest więc zatem dosłownie zagonienie przeciwnika w kozi róg przez otoczenie go własnymi kartami (karty „monsters” również zachowują się jak pionki, a dany pionek nie może przeskakiwać innych). Z każdą turą główny pionek gracza może przesunąć się o określoną liczbę pól na planszy, a następnie wyłożyć karty na dowolne z czterech otaczających go pól – jeżeli, oczywiście, są one puste.
Karty wykładamy tak, jak w klasycznych zasadach „Yu-Gi-Oh!” – zależnie od sytuacji i strategii mogą one leżeć spodem do góry, a same potwory („monster cards”) również mają dwie pozycje – ataku i obrony. Potwory po odkryciu („flip summon”) lub przywołaniu („summon”) przybierają postać pionków o wyglądzie znanym nam z wizerunków na kartach. Wszystkie wyłożone karty możemy przemieszczać po planszy, nawet jeśli są nieodkryte (ale tylko w pozycji ataku). Karty efektów („traps”, „spells”,...) mają w większość przypadków ograniczone możliwości działania, zakrojone zwykle do kilku najbliższych pól. Całość przypomina zatem połączenie szachów z grą planszową.
Zabawa, choć z początku może wydać się surowa i nieco mało czytelna, jest w istocie bardzo wciągająca. Traktowanie kart jako pionków może prowadzić do wiele bardzo ciekawych sytuacji – np. ścigania określonych kart przeciwnika po całej planszy, celem zagonienia ich na określony teren, albo desperackiego uciekania własnym głównym pionkiem przed nacierającymi siłami wroga. Nierzadko bywa tak, że nasza karta jest potężniejsza niż potwór przeciwnika, ale pozycja na której on się znajduje, może czynić go dla nas zupełnie niedostępnym – obliczanie wyników walki przebiega bowiem w oparcie o podłoże, na którym znajduje się atakowany. Jeżeli więc, na ten przykład, mój potwór traci całą siłę ataku na polu „woda”, a dokładnie na tym polu stoi przeciwnik, to choć stojąc obok (na innym podłożu), mamy pokaźne statystyki, zmienią się one diametralnie wraz z przystąpieniem do ataku. Przeciwnik może znaleźć się w identycznej sytuacji – potwór, który jest silny na wodzie, nie zaatakuje stojącego tuż obok teoretycznie słabszego potwora, jeżeli znajdujące się pod nim podłoże będzie działało na niekorzyść atakującego. Stąd wynika walka o zajęcie jak najlepszych pozycji na planszy.
Gra prezentuje się dość znośnie jak na standardy PS2. Potwory wyglądają nieźle, choć całość zdaje się momentami aż nazbyt surowa. Podkład muzyczny jest za to stanowczo zbyt ubogi i szybko się nudzi. Do tego menu służące do zarządzania talią trudno uznać za wygodne.
Pomimo całkowicie zmienionych zasad rozgrywki i związanego z tym początkowego rozczarowania, grze udało się wciągnąć mnie do zabawy na blisko 700 partyjek. Trudno to wyjaśnić, ale prostota rozgrywki (tutorial wszystko zgrabnie tłumaczy) i pewna siermiężność samej gry w ogóle, potrafią zdobyć sobie uznanie miłośników starych gier. Gracz przyzwyczajony do zwykłych zasad „Yu-Gi-Oh!” może z początku kręcić nosem, ale zapewniam, że jeśli tylko da się grze szansę, może ona zatrzymać nas przy sobie na długie godziny, a sam pomysł z planszą i pionkami, który wcale nie prezentował się dobrze w najpierwszym anime, okazuje się świetnym patentem na wciągającą zabawę.
Gracze narzekają co prawda, że pierwsza talia, którą otrzymujemy jest niezwykle słaba, przez co z początku przyjdzie nam jedynie zbierać baty od przeciwników. Osobiście uważam, że jest to świetne pobudzanie ambicji graczy: starczy odrobina cierpliwości, a powoli, karta po karcie, uzbieramy silną talię, ciesząc się z każdego kolejnego zwycięstwa i autentycznie odczuwając poszerzające się możliwości, jakie zawdzięczamy każdej nowej zdobyczy.