czwartek, 25 listopada 2010

Ace Attorney Investigations: Miles Edgeworth


Główny przeciwnik Phoenixa Wrighta - prokurator Miles Edgeworth - zdobył sobie tylu fanów, iż powstanie gry z nim samym w roli głównej było jedynie kwestią czasu. Tak oto dostajemy spin-off serii "Gyakuten Saiban" o tytule "Gyakuten Kenji", czyli "Ace Attorney Investigations: Miles Edgeworth".

Największą zmianą w stosunku do pierwowzoru jest... chodzenie. W przeciwieństwie do głównej serii, gdzie postrzegaliśmy wszystko z oczu tytułowego bohatera, teraz - niby w rasowej przygodówce point'n'click - poruszamy się po lokacjach, badając wszelkie dostępne zakamarki i rozmawiając z postaciami w niej przebywającymi. Wprowadziło to do rozgrywki dwie nowe opcje - "Logic", gdzie mamy za zadanie połączyć dwie informacje logicznie na coś wskazujące, oraz "Deduce", gdzie naszym zadaniem jest wykryć, co jest nie tak z przedstawionym obrazem zdarzeń (np. dwie dziury po kulach i brak tylko jednego naboju w magazynku).

Jądro rozgrywki pozostaje niezmienione - wciąż zbieramy dowody z miejsca zbrodni i przesłuchujemy świadków, by obnażać nieścisłości bądź kłamstwa w ich zeznaniach. Niestety, nie mamy już dostępu do właściwego procesu sądowego - wszystko rozgrywa się poza nim. Nie ma to żadnego wpływu na samą rozgrywkę, ale jednak odbiera nam coś z charakterystycznej atmosfery serii... Kolejne sprawy nie dążą (jak poprzednio) do wielkiego finału poprzedzonego zażartą potyczką obrońcy z oskarżycielem, a wszystko pod okiem głupowatego, lecz sprawiedliwego i sympatycznego sędziego. Pan sędzia co prawda pojawia się (tak samo jak sam budynek sądu), ale już nie nadzoruje przebiegu rozprawy (której de facto nie ma), nie zadaje idiotycznych, rozbrajających pytań i nie karze nas już za pomyłki (właściwie to chyba sami siebie karzemy...). Szkoda...

Gra (po raz kolejny w serii) nie wykorzystuje potencjału, jaki daje dotykowy ekran konsolki, a co gorsza, wciąż jest tak bezlitośnie liniowa - uznająca tylko jedną, jedyną drogę przeprowadzenia sprawy, mimo że momentami kłóci się to z logiką i zdrowym rozsądkiem: czasem naprawdę nie wiemy, za co  tak właściwie jesteśmy karani, skoro nasze argumenty są słuszne.

Obawiam się, że seria na dobre stanęła w miejscu i nikomu z twórców nie chce się już eksperymentować ani z możliwościami konsolki, ani z prowadzeniem fabuły - w pierwszej części robiło to jeszcze wrażenie, teraz już raczej nuży. Do tego wszystkiego - choć nie wiem, czy to nie tylko subiektywne wrażenie powstałe przez długie obcowanie z serią i zaznajomieniem się ze wszystkimi chwytami stosowanymi przez twórców - wydaje mi się, że ta część jest znacznie łatwiejsza niż poprzednie odsłony.

Na pocieszenie pozostaje nam fakt, że twórcy nie zniszczyli postaci Edgewortha, tak jak bezsensownie rozprawili się z Phoenixem Wrightem (w części Apollo Justice). Cieszę się, że tym razem obeszło się bez medium, duchów i magicznych klejnotów. Ale z drugiej strony seria nieco zbyt spoważniała - co się stało z tak świetnymi zagrywkami, jak przesłuchiwanie papugi, kukiełki czy klauna??? Gdzie te pamiętne zwroty akcji, jak samobójstwo w sądzie czy niemal dosłowna utrata zmysłów przez jednego z prawników (nie zdradzę nic więcej)? Pierwsze odsłony serii mieszały śmieszność z  szarpiącym nerwy dramatem, teraz jest... spokój. Po prostu tyle. I tylko tyle.

Nie jest to w żadnym razie zła gra. Ale seria skostniała i tylko udaje, że usiłuje wykonać jakiś ruch naprzód. Wielka, wielka szkoda...

Ocena: 7-/10